Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ostatni dzień umierania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ostatni dzień umierania. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 3 kwietnia 2025

do domu

żeby to jeszcze było coś zdrowego, albo chociażby dla zdrowia obojętnego, żeby to były tego rodzaju zachowania, ale ja się zabijam przecież. nie wiem co robić, no nie jest zbyt dobrze, to oczywiste, chociaż mogłoby być gorzej, ja wiem, zresztą pisałam to wiele razy, mimo wszystko... k*rwa no, Marta! 

jakaś głęboka rozmowa, no wiesz, z kimś kogo interesujesz nie tylko jako kobieta, ale ogólnie jako człowiek; z kimś, kto by mógł cię zrozumieć choć trochę, właściwie to chyba nawet z podkreśleniem że trochę, bo jak to będzie trochę więcej niż trochę to tym bardziej uciekniesz, wiadomo. tylko że mi się nie chce rozmawiać z większością ludzi, zresztą nie mam też zbyt wiele bliskich osób, tzn. prawie nikogo bliskiego nie mam, z mojej winy oczywiście, żeby nie było że to z innymi jest coś... oj tam, to nie powinno być ważne w tej chwili. 

myślałam by napisać o kłamstwach, całej liście kłamstw, moich kłamstw, i o tym że nikt mnie nie zna tak naprawdę, ale to też bez znaczenia. to nie jest czas na to by zawracać sobie tym głowę. zostaw to wszystko – wszystko i wszystkich. idź.

środa, 2 kwietnia 2025

lament

nigdy sobie nie odpuszczę, nigdy nie uwolnię się, nigdy sobie na to nie pozwolę. nie wiem już co robić, co by mi pomóc mogło, lub raczej na jaką pomoc jestem gotowa, na co się mogę otworzyć. jesu, jak mi źle w tej klatce, w tym więzieniu, ale jednocześnie jak bardzo się boję zostawić to wszystko i wyjść. muszę dojść do (...), nie potrafię inaczej, jak to mnie męczy, qrwa no... ale inaczej się nie da, niestety, przynajmniej nie teraz, nie w najbliższym czasie, o ile kiedykolwiek w ogóle. znam siebie przecież na tyle by wiedzieć że nie potrafię, że mój mózg działa w taki a nie inny sposób i cokolwiek bym nie zrobiła wracam do punktu wyjścia, że nie mogę (nie potrafię) inaczej zaakceptować siebie, tzn. czegokolwiek "zaakceptować", przyjąć i uznać za część życia (wręcz), że wszystko musi być zaplanowane, krok po kroku "osiągane", że wolność ma być wypracowana, ma być osiągnięta (właśnie), ma być sukcesem, nagrodą za czas męczarni, niewoli. błędne koło, o bosze... 

TYLKO ŻE NIC WIĘCEJ NIE MAM

i NICZEGO INNEGO SIĘ NIE CHWYCĘ

próbowałam i nie da się, NIE MA MNIE, nie ma, nie ma, nie ma, nie ma, nie ma, nie ma, nie ma, nie ma, nie ma, TYLKO TO MNIE TWORZY, nie ma(m) niczego poza TYM. nie istnieję bez TEJ DROGI, poza nią, NIE MA MNIE. muszę się tego TRZYMAĆ. 

ps //tytuł, że LAMENT... się zastanowiłam przez chwilę; kojarzy mi się głównie z wierszem J. Morrisona, który zaczynał się słowami: opłakuję mojego kutasa, obolałego, ukrzyżowanego... xD pamiątka po tacie, czytałam te książki gdy miałam 12-14 lat; tak w ogóle to ja ten "wiersz" znałam na pamięć, uważałam że jest dobry, dzisiaj mam trochę inne zdanie już :) chociaż nie, to chyba ja kupiłam tę książkę (!), tzn. tą konkretną z tekstami, po przeczytaniu kilku innych, które były po ojcu.

No One Here Gets Out Alive //ta pierwsza była

no dobra Martuś, trzymaj się tych swoich "planów", bez sarkazmu żadnego, skoro musisz (a musisz), skoro innej drogi nie widzisz (a nie widzisz, na żadnej innej nie odnajdziesz się), to idź tą, która TWOJĄ jest. wszystkiego najlepszego, oby się wszystko udało, oby było tak, jak chcesz aby było. będzie dobrze, być musi //już to kiedyś pisałam, prawdopodobnie wiele razy, jestem optymistką, mimo wszystko. naprawdę lepiej mi już. 

(i jak zawsze) DZIĘKUJĘ.

poniedziałek, 31 marca 2025

tytuł jakiś

...żeby coś powiedzieć na koniec i przed początkiem (tym akurat). w ostatnich tygodniach nie było zbyt dobrze, wpadłam w wyjątkowo długi ciąg autodestrukcji i bardzo trudno mi było go przerwać, nawet trudno mi było wyobrazić sobie że mogłabym, co miałabym innego robić, czym innym się zająć. no i jak odbudować motywację, nadzieję, chęć, znaleźć coś, czego mogłabym się chwycić. właściwie to nie wiem czy znalazłam, być może. tzn. nie do końca, ja wiem. mam pełną świadomość tego, że to wszystko jest wymuszone, że to jakieś zastępcze cele, ale nie widzę innego wyjścia w tej chwili, nie chcę się zabić, bosze. właściwie to potrzebuję czegoś, może kogoś, tzn. ja wiem czego potrzebuję, albo czego głównie w tej chwili, albo raczej za chwilę, chwilę dłuższą, bo ponad wszelkimi potrzebami jest potrzeba odpoczynku, odcięcia się, regeneracji, a regeneruję się w samotności, to oczywiste akurat; choć to też zastępcze coś tam, ale jednak potrzeba (tzn. to, co za chwilę jest zastępczym "czymś tam", regeneracja nie jest formą zastępczą czegokolwiek, chociaż jako schemat może być formą ucieczki też). ta "niewielka" potrzeba, ta na trochę później przełożona, jest łatwą do zaspokojenia, jedną z tych najłatwiejszych, chociaż nadal niezaspokojonych (chwilowo niezaspokojonych, bo się zdarza zaspokoić coś tam z doskoku), chociaż moje oczekiwania wzrosły, jeśli o tym mowa, moje wymagania, mimo wszystko to powinno być łatwe i tak. boję się, siebie się boję, ogólnie się boję, muszę przekierować uwagę na coś, kogoś, coś płytkiego (tj. relacje mają być specyficznie głębokie, zawsze, z podkreśleniem że "specyficznie", ale to z mojej strony płytkie i tak). na razie to... sobie filmy pooglądaj, seriale, pobaw się AI, czy coś. odpocznij, błagam. 

wtorek, 4 marca 2025

kropelki

nie mogę nie być tym kim być chciałam

nie ma "trójki" już (nie chce mi się, nie interesują mnie, znajdę sobie inną za jakiś czas, zresztą to nie TEN czas, potrzebuję spokoju by wycofać się, skupić na sobie)

nie boję się, mam wszystko gdzieś (poza wizerunkiem być może)

albo boję się tak bardzo, że wybieram (...)

prawie nic nie czuję

prawie nic nie cieszy mnie 

prawie nic nie interesuje 

i prawie nie wierzę już, że...

nie no, nie dokończę tego

nie chcę myśleć w ten sposób 

trzeba się wygrzebać STĄD.

PS motywacją powinno być ŻYCIE

np. wiosna, muzyka, "trójki", palenie, picie

(ofiarowałam sobie nadzieję i cel, zmotywowałam się, serio :))

piątek, 28 lutego 2025

trójka

nie do końca "podobają" mi się, nic mi nie dają szczególnego, nie to czego bym chciała, na czym zależy mi... e tam, a tam, e tam, a tam, eee taaam, ooojjj taaam, taaadaaam! mam trochę inne potrzeby jednak.

czwartek, 27 lutego 2025

obrazki

nie, jednak nic nie wiedzą, nic nie widzą, poza kreacją, rolą. to wszystko jest moje, ale to nie ja. chociaż z drugiej strony to czym jest ja? czym ja jestem? tzn. chodzi mi o to, że chyba nie tylko tym czym nie chcę być, zbiorem tego, czego w sobie nie lubię, czego nie akceptuję, z czym walczę, czego się wstydzę, etc. to ma być ja? bo skoro tamto co w sumie lubię, jest kreacją, rolą (bo w dużym stopniu jest, nie jest to postawa w pełni naturalna, jest świadomie przyjmowana, przedstawiana i "odgrywana" właśnie), to to czego nie lubię jest niewymuszone -> znaczy prawdziwe -> znaczy naturalne -> znaczy jest częścią mojej prawdziwej natury? przecież to też bez sensu, to też niezdrowe i błędne (wydaje mi się), nie mogę przecież zakładać, że tylko zło jest we mnie naturalne, że słabość, że choroba. no właśnie – choroba. to żadna natura, to zaburzenie. to, co w sobie lubię, jak i to czego nie lubię, jest zaburzeniem, chorobą jest.

********

...a tak poza tym to z tych teraz i w tej chwili ja chyba najbardziej koleżankę lubię.

czwartek, 20 lutego 2025

oczywiście o niczym innym nie myślę

wg pewnych ludzi. 
ktoś inny powiedział że jestem mordercą i że nikogo poza sobą nie dostrzegam i że szukam potwierdzenia własnej atrakcyjności (?) w oczach ludzi którzy atrakcyjni mi się wydają (atrakcyjne dla mnie cechy, skłonności, zachowania, też będą specyficzne i potwierdzające wartość moją – to już dopisałam sobie sama). poza tym czy ludzi w większości, tak ogólnie, pociąga człowiek jako odrębna niepowtarzalna jednostka, czy jednostka w odniesieniu do "ja", albo czy podniecenie wywołuje obiekt, czy stosunek obiektu do... bo może w gruncie rzeczy obiektem jest ja w odniesieniu do innych, lub ja odbijające się w oczach innych? możliwe że nic innego w ludziach nie widzę. no ale co widzą inni, czego inni szukają? kobiety, czego szukają kobiety – chodzi mi o płeć żeńską przede wszystkim, bo wydaje mi się że seksualność kobiet może być bardziej narcystyczna (?) tak ogólnie, z założenia (choć może się mylę). mężczyźni na pewno skupiają się bardziej na obiekcie, tzn sam obiekt wywołuje podniecenie, ale jak jest z kobietami? 
ktoś jeszcze inny powiedział ... dobra stop. ja i tak się wycofam na dłuższą chwilę, mam taki zamiar i taką nadzieję – na chwilę za chwilę. no i oczywiście, że podoba mi się obrazek który panu przedstawiłam. tzn państwu, bo nie tylko panu i nie tylko panom, ładny, prawda? oj, jak ja się cieszę, że się wam podoba, jak ja się cieszę, że się mi podoba. dziwne jest to, że w wielu różnych oczach odbijam się różnie i w większości odbicia te lubię, i wszystkie one są prawdziwe, choć różne, jak kawałki potłuczonego lustra, ale w każdym z nich odbijam się ja. prawie zapomniałam już czego w sobie nienawidzę, dlaczego nienawidzę i za co nienawidzę. na co dzień nie pamiętam, nie myślę o tym zazwyczaj, chociaż gdzieś głęboko czuję, bo inaczej nie krzywdziłabym siebie przecież, nie zabijała się. przepraszam, jesu, PRZEPRASZM. jestem ładna, mądra, wrażliwa (to głos narcyza czy mój? w sumie nie wiem), wydaje mi się, że wiele cech w sobie lubię, że wiele można we mnie lubić i cenić, że ja dostrzegam swoje zalety i jakieś dobro nawet widzę (czasami) ... więc skąd to wszystko, dlaczego? tzn. jasne że wiem "skąd" i "dlaczego", nie jestem głupia przecież, znam swoją historię, tylko dlaczego nie potrafię tego przerwać, naprawić, polubić siebie, pokochać, wybaczyć, czy nie wiem co jeszcze, co ja powinnam? bosze, przepraszam Martuś, wybacz. przepraszam za wszystko co ci zrobiłam i za wszystko czego nie zrobiłam, może kiedyś pomogę ci, może kiedyś pozwolę sobie pomóc. 

każde życie kończy się śmiercią, wszystko bez sensu jest i tak.

sobota, 18 stycznia 2025

jednak być musi

powiedziałam żeby się do mnie nie zbliżał. no może nie tak dosłownie, innych słów użyłam raczej, ale jednak. nigdy nikomu niczego nie obiecałam, przynajmniej nie bezpośrednio, nie wprost, chociaż moje zachowania sugerować mogą "coś tam". ojej! (albo) oj tam, sobie sugerować mogę cokolwiek chcę, trudno. trzeba słuchać co kto mówi, ze zrozumieniem słuchać, czytać, patrzeć i dostrzegać cały obraz, historię. ludzie nie zmieniają się z chwili na chwilę, nie zmieniają się dla kogoś, ze względu na, czy pod wpływem uczuć jakichś wielkich, jakich nigdy wcześniej nie przeżyli, nie doświadczyli, nie poznali. nie no, właśnie nie – przecież w tym nic nowego, wszystkie uczucia i emocje są mi w pełni znane, albo na tyle znane na ile mogły poznane być. chodzi mi o to, że nic nikogo w dorosłym życiu nie zaskoczy już, niewiele się może zmienić w człowieku w pełni już ukształtowanym, dlatego właśnie wspomniałam o historii, na którą dobrze by było zwracać uwagę (ja zwracam zawsze, to się dzieje tak po prostu, dzieje się samo; bardzo dobrze czytam ludzi, nie muszę jakoś wysilać się), to coś w rodzaju: poznaj przeszłość jednostki a i przyszłość przewidzieć możesz. znałam wielu "fajnych" ludzi i byli w moim życiu ludzie dla mnie w jakimś stopniu "ważni" i w jakimś sensie "bliscy" i mogłabym przecież już dawno (...) gdybym sobą nie była (no właśnie, w tym sens).

tak na marginesie: znajoma, można powiedzieć że koleżanka wirtualna, osoba, którą znam od lat i którą lubię, zdiagnozowała mi ostatnio os. h. tzn. sobie też zdiagnozowała, tzn. jej zdiagnozowali inni, a ona mnie ;D i jak tak sobie o tym pisałyśmy, to w sumie się zgodziłam z większością i pod wszystkim (prawie) się podpisałam. sporo jest zbieżności z n, tylko że ja wiem co mną (głównie) kieruje. zresztą... jestem niepowtarzalną mieszanką cech, skłonności, zachowań, jak każdy, nikt nie jest tylko diagnozą. też mi odkrycie. tak sobie tylko piszę.


potrzebuję 

(sporo) 

czasu 

by wrócić 

do "SIEBIE"


poniedziałek, 30 grudnia 2024

cele, marzenia, pragnienia

jedno z moich marzeń męczy mnie, jedno z moich pragnień, chyba niezbyt zdrowych. nie chodzi o to, że realizacja wspomnianego pragnienia sama w sobie byłaby niezdrowa, ale o to, że nie za bardzo mam wpływ na to czy uda mi się je zrealizować, to źle. niezbyt dobrze, tym bardziej, że uczyniłam je jednym z głównych, a właściwie głównym, chyba nie ma niczego nad, niczego ponad tym. chociaż nie, to nie do końca tak, są rzeczy ważniejsze na pewno, tylko że wymyśliłam sobie ich realizację poprzez tamto jedno właśnie, tak jakby było to jedynym możliwym środkiem do osiągnięcia celów innych, pozostałych. to też niezbyt dobrze. nie no, właściwie nie – jest coś jeszcze, coś ponad wszystkim innym, ponad tym wspomnianym też (jednak źle napisałam) i to już zależne jest tylko i wyłącznie ode mnie, całe szczęście, tylko że możliwe, że ten drugi cel, ten od którego zaczęłam tu (mimo wszystko jest drugi w osobistej hierarchii ważności, to dobrze że ważniejsze jest to, co ważniejsze być powinno), ten na którego realizację wpływu nie mam w 100%, wpływa na moją motywację do osiągania celów innych, nawet tych wyższych, ważniejszych. to tak jakbym postrzegała to w ten sposób, że skoro i tak jeszcze nie mam tego co uczyniłoby mnie szczęśliwą, to po co dążyć do czegokolwiek innego, tak czy siak nie poczuję się przecież spełniona, pozostanie to na co wpływu nie mam, nie ma więc sensu spieszyć się z czymkolwiek innym, to inne łatwiej by przyszło gdyby (...), etc. tak nie powinno być bo mogę się nie doczekać przecież, mogę zaszkodzić sobie z czasem bardziej, to oczywiste zresztą że szkodzę sobie coraz bardziej, no i nie bardzo wiem co zrobić, jak się pozbyć tego celu, tego pragnienia które niezbyt służy mi, albo jak je odłożyć na bok, albo zmniejszyć jego wartość, bo nawet nie to by się go wyzbyć zupełnie, ale uczynić marzeniem pobocznym, dodatkiem jakimś, by niezaspokojenie tego pragnienia nie demotywowało mnie ogólnie, nie rozstrajało mnie. nie chcę się zabić z powodu czegoś tak (...) jesu, ja w ogóle nie chcę się zabijać. chcę żyć. chcę żyć. CHCĘ ŻYĆ. Martuś, odpuść sobie to na co wpływu nie masz, jasne że fajnie będzie jak się stanie, ale się stać nie musi. dobrze by było zmienić myślenie, nastawienie do tego celu konkretnie – że "fajnie by było, ale jak nie to też spoko" jw. sama nie wiem już. no tak, raczej tak, w ten sposób myśleć powinnam.

piątek, 27 grudnia 2024

po.wiem

...a miałam zacząć od tego, że chyba chodzi o to, że się po prostu nadają, tak mi się przynajmniej wydaje, ale nie bardzo potrafię to rozwinąć w tej chwili. może kiedyś, innym razem, zobaczymy. zresztą może to nawet i lepiej że nie potrafię, nie wiem czy chcę, lub na ile chcę. właściwie to chciałam powiedzieć, że wiem, że robię źle, tzn. źle to jest dla innych, niektórych, tych się nadających, wybranych, bo jednocześnie robię dobrze dla siebie, robię sobie dobrze, heh, moje dobro jest dla mnie ważniejsze niż wasze, to oczywiste przecież. 

wydaje mi się czasami, że są ludzie, których lubię szczerze, wbrew temu co kiedyś pisałam. nie mam pewności, nie wiem jak to jest i w jaki sposób się powinno objawiać. na pewno są ludzie, którzy interesują mnie bardziej niż inni, na pewno są tacy, z którymi kontakt lubię bardziej niż z innymi; na pewno bywają tacy, którzy wywołują we mnie jakieś emocje, wzbudzają nawet jakąś czułość czasami. chociaż nie wiem czy należałoby to podciągać pod uczucia wyższe, to może być pociąg seksualny jedynie, albo aż, bo to też dużo; żeby mnie ktoś pociągał seksualnie, to jednak musi mi się podobać pod wieloma względami, musi mi się podobać ogólnie jako człowiek ... ale nie wiem po co ja o tym piszę w ogóle. prawdopodobnie, a raczej pewnie, brakuje mi jakiegoś rodzaju bliskości, tylko że to też bez większego znaczenia, bo i tak sobie na nią w najbliższym czasie nie pozwolę, o ile kiedykolwiek, ale nie chcę pesymistką być.

zmieniając temat...

jak to dobrze, że po świętach już, że się mogę uwolnić od (...) i że przetrwałam (ha!), i że poukładałam sobie wszystko w głowie, na tyle na ile mogłam oczywiście, no i po swojemu jak zawsze, nie to żebym nagle "normalna" się stała (głupie określenie, ale wiadomo o czym mowa, inne się nie nadają). tak więc "poukładałam" sobie "wszystko" i jest już lepiej i będzie dobrze, a było niezbyt tak jakoś, by nie powiedzieć że źle. nigdy zresztą nie powiem że jest źle, a jak powiem to się z tego wycofam po chwili, jak wiele razy robiłam i tu, rozwinę myśl, wytłumaczę i skończy się na tym, że w gruncie rzeczy wcale nie jest tak źle (bo nie jest), że mogłoby przecież być gorzej (bo mogłoby i szczerze dziękuję, jak zawsze, że nie jest), że wielu ludzi na świecie jest w sytuacji nieporównywalnie gorszej ode mnie, że są tragedie takie, o których mi się nawet nie śniło, cierpienia jakich nigdy nie doświadczyłam prawdopodobnie i jakich mam nadzieję nigdy nie doświadczę, etc. więc takie pie*dolenie od rzeczy, użalanie się nad sobą, nad własnym losem, który to nawet nie jest losem, bo to przecież, qrwa, żaden los, moje problemy są w znacznym stopniu uzależnione ode mnie, od moich działań, moich decyzji, podjętych i niepodjętych kroków, od mojej woli, "niewoli" ;) i jaki to, qrwa mać, LOS?! pytanie retoryczne oczywiście, zresztą pomyślałam sobie, że można na to spojrzeć i od innej strony, filozofować że sami tworzymy swój los, albo że to, co na początku było losem (czas wczesnego dzieciństwa na przykład) determinuje losy dalsze, czemu trudno zaprzeczyć w sumie, ale to i tak nie zmienia sensu tego o czym teraz piszę – takie pie*dolenie jest GRZECHEM i tyle, zawsze tak uważałam. jestem grzeszna na pewno, jestem grzesznikiem, ja wiem, ale nie potrafię aż tak... i jest w tym coś prawdziwego, coś szczerego, coś głębszego nawet, trudno mi znaleźć odpowiednie słowa, ale to jakaś wartość, coś co powinno się cenić. odczuwam czasami, dość często nawet, dużą, ogromną, WDZIĘCZNOŚĆ za wszystko, za wszystko to, co niezależne ode mnie, za szczęście jakie było mi dane, jakie jest mi dane, i chociaż nie bardzo potrafiłam wykorzystać je, to dostrzec przecież potrafię – jest tyle wszystkiego, dosłownie WSZYSTKIEGO, niezliczona ilość "wszystkiego", za co powinnam być wdzięczna. nie potrafię nie dostrzegać tego, nie no, nie potrafię nie doceniać. NIE POTRAFIĘ GRZESZYĆ AŻ TAK. 

jejku, o czymś zupełnie innym być miało. chyba dobrze (bo dobrze) i coś, ktoś, takie wspomnienie. Marta, ja nie wiem czy nie będziesz żałować, zmieniłam zdanie razy ile? ale nie, nie żałuję tego. nie będziesz i już. to do siebie, dla siebie, pozwól sobie na szczerość czasami, nic się nie stanie jak się trochę otworzysz, zresztą każdy wszystko po swojemu odbiera, wszystko przechodzi przez indywidualne filtry, już kiedyś pisałam, choćbyś nawet wywaliła z siebie wszystko, nikt by nie dostrzegł tego co (...), poza tym idź się bawić! IDŹ SIĘ BAWIĆ!!! wszystko jest już dobrze. IDŹ, idź!


poniedziałek, 16 grudnia 2024

piiiii

jest źle jest źle jest źle nie chce mi się nic qrwa nie mogę na nic sobie nie pozwalam. to uczucie też zresztą nie potrwa długo, nie potrafię tak męczyć się. ha! za to się męczyć "potrafię" inaczej. tragedia. tragikomedia to jest. komediodramat ku*wa mać. jesu... już mi jakoś tak lepiej. JUŻ MI LEPIEJ!!! (o bosze) gdybym tylko nie (...) i gdyby nie, to mogłabym wszystko, tzn. "wszystko prawie". to i tak dużo. to bardzo dużo, jak na mnie i jak dla mnie. Marta, proszę.

niedziela, 15 grudnia 2024

niebieskie takie

jejku, zbyt pochopnie oceniłam jednak. na szczęście. całe szczęście. byłoby źle gdyby... no ale nie. przepraszam. PRZE-PRA-SZAM. nie spałam i wszystko ustawiłam już, jest tak jak miało być, jest tak jak ma być, jak być powinno. teraz mogę spokojnie wyjść, spokojnie zostawić to (co złe?). ZOSTAWIĆ. wyjść. nie wracać. wrócić do planu (aj!). IŚĆ! ostatni taki, taki ostatni, już za mną to wszystko. będzie dobrze, być musi.

poniedziałek, 9 grudnia 2024

dobranoc

to samo, jak zwykle, jak zawsze, jak co roku od lat. bosze, jak mi się nic nie chce, nie mam motywacji do jakiegokolwiek działania. nie chce mi się starać, nie chce mi się chcieć. teraz nie, nie teraz. do tego "chcę" też muszę dojść przecież, krok po kroku, wyznaczoną drogą. poza tym nie mam celu bez drogi, tzn. droga sama w sobie jest celem, albo dokładniej jakiś drogi tej punkt – określony punkt określonej drogi. jest mi, QRWA, źle!!! JEST MI ŹLE! nie wierzę nie wierzę nie wierzę, to kłamstwo wszystko ja wiem. tylko że nigdy się nie poddam, nie odpuszczę, z jednej strony to tragedia, z drugiej strony tylko to mnie jakoś trzyma przy (...) i prawdopodobnie zawsze tak będzie, ludzie nie zmieniają się, a nawet jeśli to bardziej szlif jakiś niż nagła wielka zmiana, przez lata szlifujemy swój charakter jakoś tam, z mniejszym lub większym skutkiem, tzn. z mniejszym, żadnym większym, o tym przecież mówię że nie ma niczego dużego jeśli chodzi o zmiany w człowieku, charakterologiczne, osobowościowe... no i dobrze, i ch*j, pa. 

(przeszło już)

niedziela, 8 grudnia 2024

oni

...i żeby tylko niczego nie chcieli, jak wszyscy inni, wcześniejsi, lub żeby nie chcieli tego, czego chcieli inni, albo aby chcieli, lub oby; ojej, za dużo, za dużo, za mało, ma być trochę (zresztą używa się tego słowa w każdym znaczeniu, jak się chce, można więc czytać i rozumieć jakkolwiek), ma być takie "trochę" jakie będzie odpowiednie dla mnie, w odpowiedniej chwili odpowiednie, bo prawdopodobnie nic nie jest dla mnie uniwersalnie odpowiednie, nic nie będzie odpowiednie w każdej chwili niezmiennie i zawsze; ale czytać powinni, oj tak, nawet nie że powinni a muszą; no i muszą też pisać, by wypadało; muszą czekać, wpasować się w (...) ojej (drugi raz już), używam liczby mnogiej. używam liczy mnogiej. używam liczby mnogiej. 

środa, 20 listopada 2024

boszek

...że w danej chwili akurat tego nie chcę, że "nie chce mi się" bo tak jest najczęściej, co być może znaczy, że motywacja jest słaba. no nie jest zbyt silna niestety. zapamiętałam to "puk puk" przede wszystkim, ale nie pamiętam już emocji które we mnie wywołało. mimo wszystko jestem prawie pewna, że gdyby wrócił, gdyby nagle pojawił się, to poczułabym coś znowu, wydaje mi się że dość duże coś nawet, tylko nie wiem na ile trwałe już, na ile głębsze niż chwilowy sentyment, lub coś podobnego, zbliżonego. nikt mi nigdy bardziej nie pomógł. nikomu zresztą nie pozwoliłabym i zastanawiam się nawet czasami dlaczego wtedy pozwoliłam, lub jak to się stało że pozwoliłam, albo dlaczego się bez pozwolenia stało. nie ma wytłumaczenia innego, poza młodym wiekiem, nie w pełni jeszcze ukształtowaną osobowością. szkoda że wtedy nie został na dłużej, że nie został na zawsze, że nie zabrał mnie ze sobą tam gdzieś. ja nie tęsknię za nim jako człowiekiem, czy jako mężczyzną tym bardziej, tęsknię raczej za tym co mi dawał. wydaje mi się, że tak naprawdę tęsknię za jakąś wersją siebie, tą utraconą, idealną wersją jaką mogłabym się stać gdybym jeszcze trochę dostała. nie, nie trochę – dużo. musiałabym dostać dużo. poza tym brakowało mi ojca, ja wiem, tęskniłam za wyidealizowanym archetypem ojca, w który wtedy R. bardzo mocno wpasował się. mimo wszystko są ludzie za którymi tęsknię bardziej, chyba, o ile za kimkolwiek tęsknię w ogóle; są też ludzie mi bliżsi, wydaje mi się, tzn. byli, by byli gdyby... a R. był narcyzem przecież (ha!), no i dzisiaj, gdyby pojawił się, prawdopodobnie znienawidziłabym go tak bardzo jak lata temu "kochałam". martwi bogowie. martwi bogowie. nie mam nikogo bliskiego, auć!

poniedziałek, 18 listopada 2024

wafelek

się przedłużyło o jeden dzień, tzn. tym razem o dzień, bo ogólnie o lata – się przedłużyło na lata. // nie wiem jaki tytuł dać, stąd ten wafelek ;D

niedziela, 17 listopada 2024

siebie i sobie

WIDZĘ! 

wiem za czym tęsknię i czego mi brakuje i jest to do urzeczywistnienia jeszcze w tym roku, o ile się postarasz, o ile postaram się.

tak niewielu ludzi zaspokaja moje potrzeby... żadne głębsze, nie, nie te, a te najbardziej płytkie, choć może jedne z podstawowych moich. może chodzi też o prawdopodobieństwo zaspokojenia, pisałam o tym ostatnio i tu, o odpuszczaniu sobie tego, czego osiągnięcie wydaje się zbyt trudne, mało prawdopodobne, a te wyższe, głębsze potrzeby takimi są właśnie – zbyt trudnymi do zaspokojenia. podobno to nawet zdrowe jest: wyzbycie się nierealnych celów i pragnień. niespełnienie równoznaczne jest przecież z niezaspokojeniem, a poczucie niezaspokojenia z cierpieniem. dobrze więc jest mieć marzenia, które z dużym prawdopodobieństwem da się spełnić, zrealizować, osiągnąć cel. to u mnie dość naturalny proces, przechodzenie z celu niezbyt realistycznego w realistyczny jak najbardziej, to przekształcanie o którym pisałam to forma obrony na pewno. jakkolwiek by na to nie patrzeć jest to plus. najprościej: plusem jest to, co działa. w przeciwieństwie do wielu ludzi z problemami osobowościowymi ja nie wpadam w poważne stany depresyjne, nie wyobrażam sobie nawet bym mogła w stanie obniżonego nastroju funkcjonować dłużej, pewne moje mechanizmy obronne włączają się z automatu wręcz dużo wcześniej, tj. PRZED świadomym doświadczeniem pewnych stanów emocjonalnych, tych najbardziej niekomfortowych oczywiście. są to mechanizmy mniej lub bardziej zdrowe, lub może lepiej "mniej lub bardziej niezdrowe", mimo wszystko skuteczne. 

jakie to przykre, ja wiem, że nie pozwalam sobie poczuć (...) czasami tylko chwilowo, dosłownie przez chwilę czuję i ulotne to tak bardzo, że prawie niemożliwe do uchwycenia, do przypomnienia sobie chwilę po. smutne jest to, że nigdy nikt mnie nie zrozumie, nigdy na to nie pozwolę i nigdy się do nikogo nie zbliżę, nigdy nie otworzę się na... i nie, teraz też nie czuję. to tylko opis, bezemocjonalny zupełnie. nastawienie mam dobre, na czymś innym skupiona jestem, coś innego przecież moim celem jest. 

chyba nikogo szczerze nie lubię, wszyscy są jedynie potencjalnymi zaspokajaczami najpłytszych moich potrzeb, których też zresztą w większości zaspokoić nie potrafią. wszyscy dążą do czegoś zupełnie innego niż ja. 

niedziela, 3 listopada 2024

przedczas

właściwie to wiedziałam że się nie uda. trudno mi odnaleźć się w sytuacjach na które nie mam wpływu, nieplanowanych, niechcianych, a że sposoby na ucieczkę, odcięcie się, przerwę, mam wyuczone, niezmienne, stałe, to jasne było, łatwe do przewidzenia, co zrobię, w jaki sposób uspokoję się. tak w ogóle to pomyślałam sobie teraz: to jest horror, Marta, wiesz? są gorsze na pewno, o wiele straszniejsze, sama zresztą zawsze uciekałam od postrzegania swojego życia w sposób tak... pesymistyczny (słowo być może nieodpowiednie, wydaje mi się że istnieje bardziej adekwatne, ale napisałam takie jakie mi pierwsze przyszło do głowy). to trochę śmieszne nawet, tzn. wydaje mi się że nietypowe dla ludzi z problemami (wszelkimi ogólnie "emocjonalnymi" – niech będzie). nietypowe jest to, że ja nie jestem czarnowidzem, nie jestem pesymistką, nie jestem zdecydowanie. przy całej swojej zje*anej konstrukcji psychicznej to naprawdę dziwne, rzadko spotykane, choć to wielki PLUS oczywiście. z drugiej strony to ja odpuszczam sobie to, na czym powinno zależeć mi, czy nawet to, na czym mi wcześniej zależało, przekierowując uwagę... chociaż to że uwagę to jedno (oczywiste to zresztą), ale chodzi mi też chyba o zastępcze cele, tj. odpuszczam sobie to, w czego realizację (osiągnięcie) nie wierzę już i zastępuję to celem innym zbliżonym, który pokrętnymi drogami zaspokoi w pewnym stopniu te same potrzeby. można więc powiedzieć, że w jakimś sensie poddaję się, ale nie odczuwając (?) porażki, przegranej. tak jakby to się działo samo, tzn. jest to na pewno świadome (przecież piszę o tym teraz), ale nie do końca jest to moja świadoma decyzja w danej chwili, w czasie określonym, w tym sensie, że ja nie myślę nagle, że odpuszczam sobie jakiś cel bo nie wierzę już w jego urzeczywistnienie – nie ma tego w mojej świadomości, nie zapisuje się w mojej głowie taka myśl, że "porzucam z przykrością marzenie", że poddaję się, czy że co gorsza przegrałam. to jest inny proces zupełnie, inna droga, jakieś powolne przekształcanie (tak bym to chyba określiła) danego celu w inny, ale zbliżony, pokrewny. dlatego to nie jest też zmiana dosłownie, a przekształcanie właśnie; to nie jest wielki przeskok na coś niepowiązanego, na byle co zastępczego, innego, ale poprawka, edycja celu, retusz jakiś. to jest niby to samo prawie, ale jednak staje się to jakby mniejsze, coś zostaje z danego celu odjęte, by wizja celu osiągnięcia była nadal realistyczna, i/lub bym nie musiała się osiągnięcia danego celu bać (?). prawdopodobnie wcześniejsze wersje okazywały się być zbyt stresujące, zbyt obciążające psychicznie/emocjonalnie, lub z czasem z różnych, najczęściej subiektywnych, powodów osiągnięcie ich stawało się zbyt nierealne, niemożliwe prawie. co nie znaczy, że nie uciekam od tego co możliwe do osiągnięcia. przez lata uciekałam od tego, o czym niby marzyłam. to wszystko nie jest żadnym wielkim odkryciem, ja o tym od zawsze wiem, no ale tak jakoś mi przyszło do głowy, chyba pierwszy raz opisałam to. zmieniając trochę temat, tzn. to jest to samo, bo w tych samych ramach czasowych się mieści – BARDZO DUŻO ZROBIŁAM jednak, więc mam też powody do dumy, radości – wszystko co zamierzałam w tym roku "sprawdzić" sprawdziłam, choć "musiałam" odreagować (wiadomo). wyniki dobre. BARDZO DOBRE. jestem wdzięczna sobie w jakimś stopniu, chociaż w stopniu zdecydowanie większym czemuś nade mną, jak zawsze. jak zawsze też DZIĘKUJĘ. to był ostatni dzień z tych "planowanych złych" więc dobry w jakimś sensie. wszystko jest dobre w jakimś sensie. jestem dobrej myśli. to idę...

poniedziałek, 14 października 2024

jesienne szsz...

no i boję się, jest zbyt ciemno. nie znaczy to oczywiście, że nie spróbuję, bo przecież spróbować muszę. nie znaczy to, że się poddam, lub że odpuszczę sobie starania. niestety to niemożliwe jest. stety. to bez znaczenia. bez znaczenia wszystko. wiem przecież w czym problem i dostrzegam swój błąd. dostrzegam błąd ostatni, jak i tysiące innych – "nibyinnych" podobnych, wcześniejszych. wiem też co zrobić powinnam. 

PROBLEMEM JEST TO, CZEMU NADAŁAŚ ZNACZENIE. 

nie karm tego już, błagam.

tak ogólnie to jest lepiej. trochę lepiej mi.