Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ostatni dzień umierania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ostatni dzień umierania. Pokaż wszystkie posty

piątek, 28 listopada 2025

wyjścia

//nie zapomnij, nie zapomnij, nie zapomnij!!!

nawet ta rozmowa kilkugodzinna w jakimś sensie pomogła mi.

tylko, że on z tego nic nie będzie miał, ciekawe czy o tym wie? tak tylko myślę, zastanawiam się. powinien wiedzieć, jest mądry. może chodzi o poczucie dumy? może to jakiś rodzaj dowartościowania? w sumie nie wiem (raczej wątpię). poza tym, czy on w ogóle wie, że coś dla mnie robi, bo może to nic wielkiego – tzn. może w jego oczach to nic wielkiego (?) ale nie w sensie takim, o jakim rozmawiałyśmy ostatnio z A. tylko że może nie wie, że w ogóle pomaga mi? może to nie dla mnie, może to dla niego? właściwie to tak powinno być... chodzi mi o to, że jeśli ludzie wchodzą w relacje i utrzymują je z własnej woli, oznacza to, że każda taka relacja (o którą z własnej woli dbamy), coś nam subiektywnie "daje", zaspokaja jakieś nasze potrzeby, inaczej nie byłoby motywacji do utrzymywania jej. już chyba o tym kiedyś pisałam. nie może więc być tak, że on "nic z tego nie ma", coś tam musi jednak mieć. a zresztą... to bez większego znaczenia w tej chwili, najważniejsze jest to, co pomaga mi.

wtorek, 25 listopada 2025

niezbyt

to trochę zabawne, może nawet bardziej niż tragiczne: nie jestem czarnowidzem, nie odsłaniam złowrogiej przyszłości, w całym tym bałaganie psychicznego placu zabaw zastanawiam się nad powodem, dla którego tak łatwo odpuszczam to, co powinno dawać mi skrzydła.

poniedziałek, 24 listopada 2025

ku*** prawie grudzień

...ale z drugiej strony, patrzcie, BARDZO DUŻO ZROBIŁAM, z wzorami na dywanie osiągnięć podziękowania dla magii za te wszystkie "sprawdzenia", ze spojrzeniem w górę, gdzie coś większego czuwa (mam nadzieję). jest we mnie sporo wdzięczności dla siebie, ale więcej mimo wszystko dla tego, co (...). to chyba sentyment na sznurze wiatru. sznureczku. DZIĘKUJĘ, chociaż przeszłość też jest jakimś dramatem w moim umyśle, bez końca dobrze i źle zamawiająca napotkane rzeczy. dosłownie – zamawiająca.

niedziela, 23 listopada 2025

i.tak.

nic nie daje się wypełnić, każda próba kończy się rozsypaniem, jakby moje istnienie miało wbudowaną funkcję samozniszczenia, jakbym była tworem, który wyczerpuje się przez samo bycie. to właściwie nic nadzwyczajnego, każdy człowiek "wyczerpuje się", ale nie w tym rzecz, nie o tym chyba chciałam. jestem winna, wiem czemu winna, za co może ukarałam się, choć sam proces trwa bez końca, bez początku, bez powodu. kocham siebie, mogę to, tamto, siamto, takie sobie kłamstwa powtarzam, jak zaklęcia jakieś, które mają odgonić strach, ale strach jest, zawsze jest, jak oddech, jak serca bicie. zawsze był ze mną, i na zawsze już zostanie. a zresztą... życie to pułapka, w którą wpadamy rodząc się, i nie ma ucieczki, tylko drzwi, które prowadzą do innych drzwi, a one do kolejnych. bzdura akurat, ucieczka zawsze jest. qrwa no! zniszczyłam wszystko kolejny raz //to przekleństwo, wykrzyknik = emocje, czyli kolejne kłamstwo, ozdoba, ja przecież nic nie czuję. serio niewiele w tej chwili. to tylko takie tam przemyślenia, w sumie bez większego znaczenia, choć z celem dość określonym, dla mnie oczywistym. czasami mam wrażenie, że świat naprawdę zbudowany jest z krzywizn, z zakrętów, w które się wchodzi z nadzieją, że coś się zmieni, ale to zawsze ten sam pokój, tylko w innym oświetleniu, czy w jakimś innym wymiarze, ale to te same ściany, ta sama pustka, tylko może okno inne, może z inną firanką, albo może z innym cieniem, który udaje inny kształt. zastanawiam się czasami czy bezsens to miejsce, czy stan skupienia, czy może sposób patrzenia, albo może choroba – taka, która nie boli ciałem, tylko myślą, albo przestrzenią między myślami, i niby można z tym żyć, ale wszystko się rozpływa, rozłazi się, ucieka, rozpada, jakby nici, na których wiszą dni, były przetarte, jakby któryś dzień miał się urwać i już nigdy się nie pojawić, nigdy nie zaistnieć już.

wtorek, 11 listopada 2025

labirynt

być szczęśliwym, że się istnieje to najsubtelniejsza forma złudzenia.

radość i nicość mają ten sam rdzeń.

światło istnieje tylko po to, by cień miał kształt.

życie jest cudem, który nie zna sensu.

wdzięczność to tylko pustki maska.

każdy zachwyt jest zdradą wobec prawdy.

każda rozpacz zdradą wobec życia.

nie ma wyboru między nadzieją a rozpaczą.

jest tylko nieuzasadniona potrzeba bycia.

piątek, 7 listopada 2025

postanowiłam jechać do R.

ok, to chyba było tak (co doprowadziło do tego co dziś). na początku jakaś myśl w rodzaju, że on nadal jest, że nie rozpłynął się przecież, nie zniknął, nie umarł. pisze prawie codziennie, co jakiś czas dzwoni, czeka. wiem, że czeka, mówił zresztą, że czeka. wzbudza we mnie czasami takie dziwne uczucie, chyba nigdy nie czułam czegoś takiego. tak w ogóle to chyba też przez coś, przez kogoś, innych ludzi, sama nie wiem, wpływ miało to jakiś na pewno, że dzisiaj odezwałam się. np. poznałam w necie takiego człowieka, w sumie wielu, ale niewielu fajnych, niewielu takich z którymi bym mogła cokolwiek, jednak od czasu do czasu wydaje się, że (...) wydawało się. teraz też zresztą znam ze dwóch fajnych mężczyzn, może więcej, o dwóch myślę akurat, z jednym pisałam nawet dzisiaj. faceci to zboczeńcy w większości, doceniam więc gdy któryś nie jest, chociaż to może być gra, zazwyczaj pewnie jest. zresztą każdy nowy człowiek jest mi obojętny, ja się nie przywiązuję szybko, ludzie muszą być w moim życiu przez lata, bym mogła jakoś przywiązać się, no ale nie o tym chciałam. właściwie to wszystko jest powiązane, wszystko miało jakiś wpływ. no więc taki jeden gość, który przez chwilę wydawał się nawet spoko, i któremu opowiadałam o relacji z R. uznał R. za zboka, w ogóle pdfa, bo mnie zna od dziecka, a sam mi po dwóch rozmowach wyskoczył z takimi tekstami, że aż zatęskniłam za R. (dosłownie), że sobie uświadomiłam jak blisko jest mojego ideału, że to się chyba nie zmieni już, no i włączyło mi się coś, nie wiem jak to nazwać, to chyba coś w rodzaju poczucia winy, coś jak wyrzuty sumienia, właściwie z powodu wszystkiego. z powodu tego w jaki sposób zachowuję się, że go zostawiam, że nie zostawiam, że kłamię, że o nim mówię jakiemuś głupiemu zbokowi, że o nim piszę tu. mam wyrzuty sumienia z powodu wszystkiego co o nim pomyślałam, co poczułam, z powodu wszystkiego co we mnie złe. on jest dla mnie naprawdę kochany, no przekochany jest. wyrozumiały, cierpliwy, delikatny, czuły, opiekuńczy, i kiedy uświadomiłam sobie, że to jest prawdziwe, jakby to było jakieś wielkie odkrycie, to poczułam coś w rodzaju tęsknoty, silną potrzebę natychmiastowego kontaktu, bliskości, wręcz fizycznej bliskości, czułości, dotyku, że chciałabym go poczuć, przytulić się, oddać, wszystko razem, wszystkiego z nim bym chciała. zadzwoniłam, nie odebrał. po jakimś czasie, może po godzinie mniej więcej, oddzwonił. wytłumaczył się ładnie, na pewno szczerze. szczerze przeprosił nie mając za co. ze szczerą troską zapytał się co u mnie, jak się czuję, czy wszystko w porządku. chyba coś mówiłam, nie dokończyłam, przerwałam, zatrzymałam się na chwilę, a on zapytał tak samo jak mi się zdarza od lat (że "cio"). powiedziałam, że chcę by mi pomógł, by mnie zabrał do siebie. możesz się mną zaopiekować, możesz mnie wziąć? – chyba takich słów użyłam dokładnie //co to za tekst "możesz mnie wziąć" (?!) o bosze. nie chodziło mi o seks, zresztą nawet gdyby, to nie określiłabym tego w ten sposób, chcę żeby mnie po prostu zabrał stąd, zabrał gdziekolwiek, zrobił cokolwiek, bo to, co robiłam ostatnio jest złe, bo to, co zrobiłam dzisiaj było złe, bo cokolwiek by nie zrobił, wszystko będzie dla mnie dobre. tak właśnie teraz czuję. wszystko co R. zrobi musi być dla mnie dobre. od sierpnia jest dobrze. od lat przecież tak dobrze nie było, już o tym pisałam gdzieś wcześniej. tylko te "błędy" kilkudniowe, to niewiele, nie jest tragicznie, jest naprawdę ok, było dużo gorzej przez lata. R. wie, że nie jestem (...) ma mnie uratować, heh, nie trzeba myśleć o tym co będzie za długi, dłuuuugi czas, twórz chwilę. sam by mógł mi to powiedzieć przecież – twórz chwile. to jak jego słowa. bardzo jego to jest. 

chyba przyjedzie za chwilę. jak długo ja to piszę?

do widzenia, do zobaczenia świecie.

wtorek, 7 października 2025

szum

wszystko jest takie gęste, jakby powietrze wciągało mnie do środka i czasami myślę, że jeśli się mocno nachylę, to usłyszę jak oddycha. w mojej głowie mieszają się rzeczy, które do siebie nie pasują – śmierć, nowy początek, pęknięta szklanka, śmiech KOGOŚ tam gdzieś dalej. on zawsze śmieje się w dziwnych momentach, jakby wiedział coś, czego nie chcę by wiedział, jakby liczył moje kroki.

mam wrażenie, że ktoś chodzi za mną. nie w sensie fizycznym, ale w środku mnie samej. tak jakby wewnętrzny cień. mówi mi czasem rzeczy, których nie chcę słyszeć; że wszystko jest z góry przegrane, że to, co nazywam życiem, to tylko brudny filtr nałożony na prawdziwe obrazy. filtr tak stary, że wrosłam w niego jak w skórę.

w nocy coś stukało w ścianę. może to rury, może to serce, które próbuje się wyrwać. boję się, że kiedyś to się uda, a wtedy… nie wiem. może w końcu zrobi się cicho. jesu, jak ja bym chciała, żeby w końcu było cicho.

nie chcę umierać, to nie to, nigdy umrzeć nie chciałam. //?!

sobota, 4 października 2025

echo

czasami czuję, że zaraz coś powiem nie tak, że mi się wymsknie, czy coś w tym stylu, a ty spojrzysz inaczej niż zwykle, i że zadasz pytanie, na które nie będę miała odpowiedzi, albo będę miała za dużo odpowiedzi i żadna z nich nie będzie prawdziwa. często zostaję jakby w pół kroku, w jakimś dziwnym zawieszeniu, w pustce między myślą a jej wyrażeniem, a w głowie mam cały szum, całe nadmiary, a kiedy próbuję je uporządkować zostaje tylko cisza, jakby brak odpowiedzi był bardziej prawdziwy niż którakolwiek z odpowiedzi, które mogłabym wymyślić, które możnaby uznać za prawdę. czasami czuję, że zaraz zobaczysz, że jestem poskładana z rzeczy, których bardzo nie chcę pokazać: z wewnętrznego brudu, chaosu, lęku, słabości, ale tej naprawdę słabej, tej bez kontroli, bez maski, bez pozy – z tej słabości, której się wstydzę, której się brzydzę. czasami czuję, że jestem jak zbiór niedokończonych zdań, strzępów historii, wyuczonych odruchów, obronnych mechanizmów, że wystarczy jeden nieostrożny ruch i...

piątek, 3 października 2025

cień czyń coś

...i gówno z takiego zaplanowanego odreagowania, gówno z tego wychodzi. gdybym miała nad tym pełną kontrolę, to problem by po prostu nie istniał, a przecież problem tkwi dokładnie w tym, że pełnej kontroli nie mam. no więc gówno i tyle, jedno wielkie gówno. to nie może być planowane, tzn. może niby planowane być, ale problem w tym, że nie jest w pełni kontrolowane. zresztą chyba wcale nie samo to przynosi ulgę – może na jakimś poziomie tak, ale nigdy do końca. prawdziwa ulga pojawia się wtedy, gdy wszystko zostaje jedną wielką RUINĄ. to właśnie jest prawdziwy cel tego całego mechanizmu: zniszczenie, destrukcja, rozpie*dolenie wszystkiego, rozbicie na drobne kawałki, by poczuć, że coś w końcu się dzieje, albo że nie ma już czego zbierać, nie ma do czego wracać – że trzeba zacząć od nowa, od nowa wręcz narodzić się. dokładnie tak: to ma być ARMAGEDON, a po nim NOWONARODZENIE. oto nowa ja. oto czysta ja. czysta, nowa wersja mnie samej. 

to wszystko, dziękuję. nie ma w tym dramatyzmu. tzn. jest to dramat, oczywiście, ale nie z pozycji dramatu teraz piszę, ja piszę z pozycji ULGI.

piątek, 26 września 2025

księżyc

tak więc pozwoliłam sobie na to by się złamać, co samo w sobie nie ma żadnej chwały, tylko niewygodny dźwięk pękających myśli, które świszczą w uszach jak elektroniczny dźwięk alarmu (...) i to dziwne uczucie ulgi, gdy do ascezy dodaje się bezsilność, ta mieszanka przeciwnych seksualności, które przeplatają się we mnie, burząc wszystkie wartości, jakie do tej pory wzniosłam ku czci chyba, ku chwale.
myślę sobie: brawo, przecież i tak ponoszę pełną winę za to, co zrobiłam, co nie miało większego sensu, co kazało stoczyć się w otchłań, poddać się.
nie było już pokoju, tylko chaos ogniem się leje jak tania whisky w ładnej szklance, a ja biorę ostatni łyk, i czuję, że tym razem mogę sobie odpuścić, że nagle, w obliczu nieuchronności tego stanu, staję się bezbronna jak liść na wietrze; czyż to nie wspaniałe? nie, nie czuję tego ciężaru, przynajmniej nie w tej chwili. nie ma żadnego ciężaru. bosze...

jednak budzi się we mnie kolejne pragnienie, by spojrzeć na to wszystko bez uprzedzeń, z dystansem, co staje się wyzwaniem, które pociąga za sobą ciężar rozczarowania. z każdym dniem czuję, jak ból ewoluuje w coś więcej, jak olśniewająca perspektywa staje się metaforą dawnego ja, skrywanego gdzieś tam głęboko, z tymi wszystkimi marzeniami, pokusami, planami i lękami, które mieszają się ze sobą tak pięknie, że zapominam czasami jak bardzo nie istnieję.

********

nie wiem co mam myśleć
nie wiem co on myśli
nie wiem czego chcę
za to wiem czego nie chcę
chyba

czwartek, 4 września 2025

bez i sens

idę, jak zawsze, ścieżka się plącze, a ja szukam, jakby coś miało czekać na końcu – jakiś sens, jakiś cel, cokolwiek, co nie jest pustką. tylko, że życie to jakiś żart, mało śmieszny żart, który opowiadamy sobie, by nie wyć. a ja idę, chyba tak naprawdę nawet nie wiedząc po co, nie wiedząc gdzie, ale idę, bo stanąć to pozwolić by lęk mnie połknął, by pustka udusiła. to tak jakby przed samą sobą przyznać, że nie ma nic, że jestem tylko pyłkiem, który przez chwilę wiruje w świetle, a później na zawsze już znika. 

no nie, nie potrafię. nigdy sobie na to nie pozwolę.

moja droga to labirynt, czasem korytarze, ciasne, duszne, gdzie każdy krok to wysiłek, lęk, poczucie winy, bezustanne samooskarżanie. kim jestem? w lustrach widzę jakby siebie, ale to nie do końca ja, to fragmenty, strzępy tego kim miałam być, kim być chciałam. chwilami bywałam, pamiętam te odbicia, gdy szłam ulicami w centrum miasta i byłam jego centrum, w odbiciach luster, w szybach, wszelkiego rodzaju szkłach widziałam boga. 

to zawsze jest zmienne. ludzie patrzą, ich oczy też są jak te szyby, jak porozbijane lustra, w których odbijam się ja – raz piękna, raz mądra, raz potwór, który krzywdzi. chcę być widziana, zawsze chciałam, tylko po co? po co te odbicia, te maski, które zakładam dla innych, albo dla siebie, po co to? by nie zobaczyć pustki? by wypełnić ją czymkolwiek? tylko, że to nie jest cokolwiek. nigdy czymkolwiek nie było.

tęsknię, nie za kimś, nie za czymś, ale za tym "ja", które wierzy, że jest jakiś sens, że istnieje coś więcej. teraz nie wiem już czy jest "coś więcej", poza drogą donikąd, poza tymi dusznymi korytarzami, poza lustrami, które kłamią, i poza głosami, które pytają: kim jesteś? albo po co jesteś? (po co tu przyszłaś i dokąd idziesz?) ale nigdy nie dostają odpowiedzi.

wiem za co kochałam R. spójrz na to, co moje. moje jest cierpienie, mój bezsens, nihilizm. depresyjność jest moja. lęk jest mój. ciemność jest moja. OTO MOJA NATURA.

plus: promyk słońca od R.

wiara, nadzieja, wdzięczność. 

Boże...

najśmieszniejsze, że to się naprawdę zakodowało we mnie tak bardzo, że częścią mnie się stało. tak jakby wbrew temu co we mnie naturalne, co moje. wbrew wszystkiemu, stało się tak samo moje, jak to, co prawdziwie moje. zresztą, co to znaczy? czym jest "prawdziwa" natura człowieka? wszystko jest wyuczone. 

nie mogę przestać go "kochać". bez jego wpływu prawdopodobnie nie byłoby mnie tu. tzn. nie wiem, nie mam pojęcia, nie chcę przesadzać, zbyt dramatycznie to brzmi //o jesu, miłość do dramatów też jest moja akurat ;) tylko, że tak na logikę, gdyby zabrać to, co od niego, jasno widać co by zostało. złożona bym była z ciemności, nie byłoby nic innego. chyba, że w moją naturę wpisane jest poszukiwanie sensu, wiary, nadziei, Boga (i boga). no tak... raczej tak. gdyby nie było R. pewnie byłby ktoś inny, znalazłabym coś/kogoś innego. 

mimo wszystko nie mogę nie być wdzięczna. 

nie mogę.

środa, 3 września 2025

poczucia

gdybym tylko mogła się nią stać, mogłabym "zatańczyć w deszczu łez" i poczuć, jak mnie ta wolność unosi, z samego faktu, że jestem tu, z bezgranicznego dostępu tej właśnie chwili, sprawiając, że każdy krok staje się pełen sensu. a może nie... może to jedynie ciche szepty tego co zniewolone i tak //np. szepty zapraszające do pubu, gdzie tańczę z pyłem własnych ograniczeń.

czasami nie wiem czy już to mówiłam, czy tylko pomyślałam – a może dawno temu ktoś inny, ktoś ważny, pomyślał to za mnie, a dźwięk myśli był tak cichy, że odbił się tylko po wewnętrznej stronie czaszki. później i tak zostaje już tylko echo, wiesz, to, które brzmi jak coś ważnego, ale nie jesteś w stanie przypomnieć sobie znaczenia.

środa, 13 sierpnia 2025

martwe gwiazdy

żyjemy by udawać że żyjemy, by oszukiwać się każdego dnia. 

sens to kłamstwo, którym karmimy się, by nie umrzeć za życia. 

życie to absurd przecież, bunt przeciwko nicości, która niezależnie od naszych starań połknie nas i tak. 

samotność to wybór po części, a po części klątwa. 

ja nie wybieram, ja idę, bo stanąć to umrzeć jeszcze przed śmiercią. 

przed, zawsze przed, nigdy tam, nigdy w pełni, tylko w połowie, w szczelinach, gdzie nikt nie zagląda.

czuję ją, tak, czuję pustkę, która wlewa się we mnie jak atrament, jak tusz który plami mi duszę. być może samotność to jedyna prawda, reszta to dekoracje, tanie maski na balu, gdzie nikt nie tańczy. choć to taniec właśnie jest jedynym sensem, celem samym w sobie. czyż to nie piękny absurd? tak, ten absurd zwany życiem – czyż nie jest przerażająco piękny? 

czasami. bywa. bo bywa czasami.

...i tak w tej fascynującej grotesce bardzo łatwo zapominam, że nawet pod najciemniejszym niebem rozkwitają najpiękniejsze gwiazdy, a każdy krok w nieznane czyni mnie bardziej ludzką w obliczu absurdalności tego zamieszania. 

******

kolejny już raz: przeszłość odzywa się, ludzie wracają. 

qrwa, tęsknię za tą patologią. chociaż może nie tą konkretną, może za jakąkolwiek po prostu, tyle tylko, że ta akurat jest mi najbliższa, najbardziej znana (?).

bosze, tyle czasu minęło, a ja patrzę jak na dom.

środa, 6 sierpnia 2025

cisza i pamięć

nie chodziło o zwiedzanie, nie chodziło o pejzaże przecież. to miało być coś innego – coś w rodzaju eksperymentu na własnej świadomości. weszłam w to trochę z ciekawości, trochę z nudów, trochę z potrzeby powrotu do... korzeni? może bardziej z głodu, ale nie takiego, który da się zaspokoić chlebem, tylko tego drugiego – tego, który łapie za krtań, kiedy zbyt długo nie wydarza się nic, co by naprawdę dotknęło.

nie było biletów ani planu, nie było "po co" i "na ile". tylko to jedno słowo w głowie: żyj! tak po prostu.

szłam więc, czasem w milczeniu, czasem zbyt głośno. i zdarzało mi się patrzeć na ludzi jak przez cienką szybę, za którą nikt mnie nie słyszy, a ja ich wszystkich tak. słyszę was czasem za bardzo.

wtedy miejsca nie miały nazw. szło się tam gdzie wczoraj, tam gdzie się było ostatnio. noc była jak przeciągające się mrugnięcie, kiedy trochę widzisz, a trochę już nie, ale to bez znaczenia, bo nie dążysz do tego, by zobaczyć, a czuć. na początku jest przyjemnie, jak zanurzenie w ciepłej wodzie: wszystko mięknie, znika kontur, wszystko gładkie się staje.

a później, nagle – brak orientacji; choć może nie nagle, to wszystko zmieszane jest od początku, pozbawione jasnych granic. 

może nie ma "ja", są tylko wspomnienia, które nauczyły się poruszać jak ciało. że to one jedzą, rozmawiają, śmieją się nie na serio. że jestem tylko światłem w przezroczystym naczyniu, które zapomniało, że jest puste.

nie chcę się przywiązywać, więc zostawiam ślady. niedopowiedziane zdania, zapachy, gesty, które nie znaczą nic, a jednak coś znaczą (...) czasami coś się we mnie otwiera, jak okno, którego nikt nie zamknął, bo zapomniał, że będzie burza, i wtedy wchodzą te wszystkie obrazy – ciche, nieproszone – jak drżąca dłoń babci, spojrzenie kogoś, kto już nie patrzy, zapach "pokoiku" za łazienką, albo starej pralni w kamienicy Krzysia, w której słuchaliśmy muzyki (...) tak, wiem, to chyba już było, już o tym gdzieś pisałam. i wszystko znowu jest takie gęste, że nie da się oddychać inaczej niż przez sen.

czasami nie wiem, czy bardziej boli mnie to, co było, czy to, że już nigdy tego nie będzie, albo że nigdy nie będzie inaczej... ale uczę się nie dotykać tych miejsc – zostawiać ślady bez wracania. tak jak niektóre drzwi lepiej znać tylko od strony klamki, nigdy od środka. 

i znowu kłamię, jak zawsze, jak wszędzie – od każdej strony poznałam te "drzwi".

sobota, 2 sierpnia 2025

do f.

dla tej, która udaje, że nie pamięta, że z czasem zapomniała, o co jej chodziło.

(...) rozpisują, oznaczają, przypinają gdzieś na ścianach, na lodówkach – post-it, mapa, lista, afirmacja, jak kiedyś te moje karteczki w krateczki, zastąpione z czasem czymś mniej fizycznym, bardziej wirtualnym, jak wszystko inne – pamiętniki, zeszyty – fizyczne wyznaczniki wirtualnymi się stały. // myśl pozytywnie, planuj, działaj. rób coś, cokolwiek, żeby nie zwariować.

właściwie wystarczy tylko, że nie uciekniesz. nie musisz przecież robić czegokolwiek, znaczenie ma to, czego nie zrobisz.

kolejny raz: przeszłość odzywa się, ludzie wracają. //realnie, wirtualnie, na każdym kroku. to dość nietypowe chyba, dziwne to jest.

bosze, jak mi brakuje tej specyficznej głupoty, i chyba głównie dla niej to wszystko, każdy wysiłek dla niej // lub dla WOLNOŚCI w TEJ właśnie GŁUPOCIE – tak jakby jedno było synonimem drugiego.

mój cel rozlał się na wszystko inne, i nie ma już granic, niczego poza nim.

wtorek, 29 lipca 2025

za.słony

...i znowu stoję na skraju, tam gdzie ulica zapada się w błoto. nie to błoto, co wczoraj, nie to, co w snach, ale takie, które lepi się do palców, do myśli, do obrazu tego czym chciałam być, a nie byłam. byłam. albo jestem, lub (...) błoto puchnie jak żywe, jak oddech starego domu, jak klatka i schody, które pamiętają kroki moje zanim je zrobiłam. dom, który szepcze: choć i popatrz, Martuś, wróć! a ja stoję tu gdzie stoję, bo gdzie indziej (?) gdzie mam, qrwa, stać?! więc idę, nie idę, droga jest, ale jakby nie moja, jakby wybrana przez kogoś, kto znał mnie lepiej niż ja samą siebie znam. cegiełki, kamyczki, wszystko się rozpada, a ja układam, i na nowo układam, jakbym mogła poskładać siebie z tych kawałków, jak z potłuczonego lustra, co odbija nie mnie, tylko cień, który mówi: jesteś, jesteś, JESTEŚ! i po co to wszystko, jak ten krzyż, co go dźwigam – tak, ten wybrany, ten ukochany, ale czy mój? czy naprawdę mój? no qrwa, mój! – tak myślę, tak też mówię. tak bardzo mój, jakby ktoś mi go wcisnął w ręce, zanim zapytał czy chcę.

…a w oknie, tam, na końcu ulicy, gdzie czas się zwija i wraca do początku – jakiegoś praPOCZĄTKU, początku nieokreślonego, stoi ON. nie Bóg, nie Szatan, nie JEGO twarz, którą kiedyś bałam się zobaczyć, tylko coś, co patrzy i wie. wie, że kłamię, że udaję, i że piszę.

…i ten zapach, coś jak cola, jak kurz, papierosowy dym. zapach, który unosi się z podłogi pamiętającej każdy mój upadek, i z lustra pamiętającego każdy mój krzyk. te same ściany, okienne szyby, choć one może już inne, lecz kształt okien ten sam. kurz chyba tańczy, wraz z tym zapachem, może coli, może kawy, papierosowego dymu.

dialog, jakiś dialog. z kim? ze sobą? z NIM? z tym, co patrzy z okna? może z lustra? chyba mówi: zaufaj mi, proszę. – (nie) potrafię – odpowiadam. – no chodź, to tylko droga, to tylko być. i śmieje się, qrwa, śmieje, albo ja się śmieję, bo może ja, może on, a może śmiejemy się razem, bo to takie proste, takie głupie, takie prawdziwe. nie wiem, nie wiem, nadal nie wiem, ale idę, bo droga jest, bo musi być, bo inaczej to wszystko, ten kurz, ten krzyż, te kawałki lustra – to wszystko na nic.

może to koniec

albo nie ma końca

jest tylko błoto i kurz

********

(przeszłość odzywa się, ludzie wracają)

wtorek, 22 lipca 2025

i po co

jak często zaczynam od nic. nic się nie zaczęło. nic się nie zmieniło. próby były. próby są. próby będą. wiadomo. wiadomo. ależ wiadomo. to tylko tak, żeby nie zwariować – kompletnie. "zwariować kompletnie" co to w ogóle znaczy (?) głupi tekst.

udawanie

że coś się jeszcze...

no

bo przecież trzeba

mieć jakiś cel

czuć jakiś sens 

i coś tam i jeszcze coś

jakieś dziwne uczucie kilka razy pojawiło się ostatnio, się stało, że w dziwnym stanie dziwne uczucie, coś na granicy przeczucia, jasnowidzenia nawet. nie do opisania słowami, jak to zazwyczaj bywa w przypadku tego co opisywać warto.

lub nie.

...i może jest coś więcej, o Boże.

później mijają godziny, i jeszcze godziny, i godziny kolejne, i człowiek nadal żyje, nadal z tym samym lękiem, tymi samymi błędami, od lat dźwiganymi niczym krzyż jakiś, nie jakiś właściwie, a swój osobisty, indywidualny, niepowtarzalny, wybrany, ukochany...

nie przez przypadek, albo przypadek właśnie, przez ten system biologiczny, co działa sam, tak po prostu, niezależnie od woli i (tylko że z tym też się nie zgadzam do końca, jak ze wszystkim innym, i ze wszystkim się zgadzam po części).

świadomość to błąd konstrukcyjny być może, albo nie że błąd, a przypadek.

********

tęsknię za (...) choć pewnie trochę inaczej niż inni tęsknią (za kimkolwiek i czymkolwiek). zawsze miałam wrażenie, że nie rozumiem tego słowa, albo nawet nie że nie rozumiem w sensie czysto pojęciowym, intelektualnym, ale że – no właśnie – nie czuję tego w ten sposób, w jaki rozumiem że inni czują. ja nie odczuwam tęsknoty, odczuwam tylko brak

********

nie wiem gdzie miałam dojść, nie wiem po co

i kto to wymyślił, albo... no nie, to ja wymyśliłam, ja dążyłam, i chyba nawet wiem gdzie, może też wiedziałam po co, bo kiedyś chyba wiedziałam, a później z czasem zapomniałam i z przyzwyczajenia, z wyuczonych, głęboko zakorzenionych schematów, dążyłam dalej do (...) i uznałam może, że gdzieś się dochodzi, że istnieją takie "dojścia" :) zwycięskie, dające szczęście niewyobrażalne, z samego takiego "że jestem tu" (nie kwestionuję że można, choć to sarkastyczne trochę, ja wiem, ale szanuję akurat wyjątkowo pewnych ludzi, lub pewne postawy, bo nie samych ludzi, a ludzkie postawy, tylko że nie rozwinę w tej chwili i nie znajdę odpowiednich słów, zresztą nie o tym chciałam). 

nikt nie mówi że nie można

ani że można po prostu nie

niedziela, 29 czerwca 2025

wszystko

wszystko bez znaczenia i wszystko coś znaczy. wszystko już było i wszystko będzie. wszystko nieprawda i wszystko prawda. wszystko prawda i wszystko nieprawda. nieprawda, prawda. nie, prawda. wszystko. 

wtorek, 13 maja 2025

się nie bój

nigdy niczego innego nie chciałam, nie marzyłam o niczym innym. nigdy do niczego innego nie dążyłam, nic innego celem moim nie było. niczego innego nie było, niczego nie ma i prawdopodobnie nigdy nie będzie. nie ma innej drogi, tzn. są drogi inne, ale dla innych. inne drogi innych ludzi, nie moje. tylko żeby mnie przestało boleć, żeby przestało, no i żeby się udało, żebym nie zrobiła sobie krzywdy większej, żeby już nie, już nie, już wystarczy. jeszcze może być dobrze, jeszcze będzie dobrze, wszystko. nie potrafię pisać o wielu rzeczach, niestety. może kiedyś, w innym stanie, daleko od tego co (...) może tam dokąd idę pozwolę sobie na więcej. wiem za czym tęsknię i czego mi brakuje, a wszystko to już było, co zwiększa szanse na to że i będzie. wiem jak dużo złego zrobiłam, albo jak dużo zrobili inni, tylko że o tym akurat nie trzeba myśleć, nie powinno się nawet. dobrze by było wybaczyć, w tym sobie, albo głównie, nie że zapomnieć, ale wybaczyć, i dbać o to by nie popełniać tych samych błędów już, tych samych grzechów, tych samych krzywd. kochaj siebie.

niedziela, 11 maja 2025

tylko

boję się boję się boję się boję się boję się boję się boję się boję się boję się boję się boję się boję się boję się boję się boję się boję się boję się boję się boję się boję się boję się boję się... słownik mi podpowiada że siebie, albo tego, albo zostawić, zadzwonić //nigdy nie pisałam że boję się gdzieś dzwonić xD gdybym potrafiła wyrazić to słowami, tylko że nie potrafię w tej chwili. nie chcę się bać, nie chcę się bać, nie chcę się bać, nie chcę, nie chcę, nie chcę, nie chcę nie chcę nie chcę nie chcę to już wszystko prawie prawie prawie prawie prawie prawie prawie że (...) PROSZĘ proszę proszę