Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziękuję. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziękuję. Pokaż wszystkie posty

sobota, 20 września 2025

już w domu

taaa, te kobiety. głupie baby. nie chodzi o to, że jestem zazdrosna, zresztą nie mam o co, o kogo, po co, w ogóle nie ma powodu, tylko że są głupie. poza tym to chyba bardziej obsesja, tzn. coś anankastycznego, obsesyjnego, nie wiem, taka potrzeba kontroli. męczące to jest. w dupie mam te kobiety, na serio, jakieś stare idiotki. tylko że ja to muszę sprawdzać, kontrolować, wiedzieć. w ogóle bezsens, jesu. chyba są ze cztery. tzn. ja gdzieś ze trzy lub cztery widziałam, może być więcej, może są i takie których nie spotkałam. denerwuje mnie też w nim to, że taki jest sztucznie miły do tych starych bab. w ogóle ma takie zachowania sztucznie przesłodzone, takie jakieś... nie wiem, z czymś mi się to kojarzy, ale w tej chwili nie potrafię powiedzieć z czym. chociaż się zdarza że jest wredny, sarkastyczny taki jak kiedyś, jak dawniej. np. to gdy jechaliśmy już z powrotem i wszystkich obsmarował tak ślicznie jak chwilę wcześniej uśmiechał się. w sumie nie lubię też jak się tak uśmiecha. wielu zachowań nie lubię.

no nie, może nie, że wielu zachowań, ale trochę by się znalazło. ja bym mogła się tego uczepić, znaleźć więcej, w tą stronę iść, bo gdzieś tam mam świadomość że to ode mnie zależy wszystko. ja bym kogoś innego prawdopodobnie już dawno zdewaluowała, a tutaj nie chcę, nie mogę, chodzi przecież o mnie, nie o niego, pisałam już. może później to rozwinę bo teraz wróciliśmy i piliśmy, ale to było trochę i wcześniej. tylko że chyba mi się nie chce myśleć nad tym w tej chwili. no i jeszcze ta muzyka! normalnie można pier*olca dostać jak się czegoś takiego słucha non stop ;D nie no, ja po prostu nie słucham radia właściwie nigdy. tzn. słucham muzyki oczywiście, ale nie żeby włączyć radio i żeby tak rąbało byle co. to jest tragedia dla mnie. ja wiem że ludzie mają różny gust, ale tutaj jest na serio kiepsko u niego. nawet tak się dziwiłam, myślałam sobie, że jak to możliwe w ogóle by mądry człowiek słuchał tak beznadziejnej muzyki. wszyscy inni, ci których kochałam, słuchali lepszej muzyki, naprawdę. ja mogę czegoś nie lubić osobiście, ale jakoś obiektywnie doceniać, tutaj się nie da zupełnie. 

a! była taka jedna piosenka którą lubiłam kiedyś – że kawałek "od niego" – lata temu, gdy byłam dzieciakiem. tzn. już wtedy miałam bardzo inny gust, ale mimo wszystko coś tam mi się spodobało. mówiłam to jemu, pytałam czy pamięta tą piosenkę, bo ja tak nie do końca, pamiętam jakieś urywki, że coś było o dzieciach, może w tekście, może w teledysku, chyba był też deszcz. no ale nie doszliśmy do tego co to za piosenka //tzn. ona też była beznadziejna, żeby nie było że jakaś lepsza ;) no ale wtedy podobała mi się.

no dobra. mimo wszystko fajnie było, tylko że mi się wydaje, że jestem zmęczona. no teraz to nie wiem, bo teraz nie czuję. kocham w nim trochę nadal. nie chcę nie kochać. potrafi być wredny, chyba też pisałam, to akurat urocze, bo to jak próbuje być uroczy to akurat nie – to przerysowane, sztuczne, narcystyczne, na pokaz, i dla tych bab zresztą głupich, z których sam się później śmieje. śmieszne, że doceniam to co złe. tylko w tym przypadku, bo tak ogólnie to nie. no ale ma też plusy, ma zalety – dużo. 

jestem ważna. mówi do mnie inaczej niż do innych. inaczej patrzy. inaczej traktuje. tylko że on nic o mnie nie wie, bo teraz już chyba mało, może nie nic, ale mało. są różnice w relacjach, tych realnych i wirtualnych. on wie takie rzeczy, o jakich nie wiedzą inni – chociażby podstawowe informacje, np. adres zamieszkania, nazwisko i wiek, bo tak sobie pomyślałam, że jednak mało kto tyle o mnie wie ;D kłamałam każdemu zawsze i wszędzie. no ale gdybym miała jumu tego bloga pokazać, to bym chyba umarła ze wstydu, na serio. przecież tu tyle prawdy jest //nie wspominając już o tekstach o nim, no ale...

czwartek, 11 września 2025

tu czai się

...strach.

strach prowadzi mnie do progu, nie ma murów, które by obroniły mnie przed tą kaskadą lęku, co skręca się niczym żmija atakująca bez ostrzeżenia, z gardłem pełnym jadu pokusy. kto to jest, chcący mnie dotknąć? chcący mnie objąć? mówiący o spokoju? mówiący o bezpieczeństwie? o bliskości? miłości? tak, brakuje mi poczucia bezpieczeństwa, bliskości i miłości, tylko, że samotność smakuje mi bardziej, jak wino z chorym zapachem, i odruchowo wracam do (...) a zresztą to jakieś mizerne spektrum, które sprawia, że czuję się całkiem żywa. wystarczająco (?!) żywa. hej, no nie kłam już.

//"kocham" te same osoby od lat. nie wiem na ile to prawdziwe i co to dokładnie znaczy. można kochać kilka osób jednocześnie i każdego właściwie tak samo? tzn. są jakieś tam różnice na pewno, chociażby przez sam fakt, że to różni ludzie, ale to chyba jedyna różnica właśnie – różnica w odbiorze poszczególnych osób, poszczególnych relacji, ale w samym stosunku emocjonalnym niekoniecznie już.

rozmawiałam z (...) w sumie o trzech osobach. tęsknię za dwiema z nich, tym bardziej gdy pojawiła się trzecia. pierwsza, znaczy się – on przecież pierwszy był. śmieszne, że odkąd jest, tym bardziej tęsknię za innymi. myślałam o tym by odezwać się do kogoś, i nawet miałam taki zamiar, prawie plan. no tak, chyba plan, właściwie mam nadal. stało się coś, co wzmocniło we mnie poczucie, że mogę. zielone światełko zapaliło się gdzieś. zresztą powinnam, ja wiem. nawet nie chcąc czegokolwiek, niczego, powinnam chyba. 

za to do drugiej z tych osób nie powinnam, niestety.

zauważyłam, że ludzie nie patrzą w moje oczy, chyba boją się spojrzeć na dowód, że bez względu na wszystko, ja będę ich mordercą. mordercą jestem przecież i nie odczuwam ani wstydu, ani litości, a każde zdanie, które wygłaszam, brzmi jak krew przelana na ziemię. przerażająca prawda, że jestem śmiercią – cichą latarnią, która prowadzi do dołu pełnego ciemności. ciemność, nicość, nicość i ciemność. jakże się cieszę tym widowiskiem, tą bezwzględną grą, w którą wszyscy zostali wciągnięci, ale mało kto rozumie zasady.

może gdzieś w tym piekielnym zamęcie, w tej absurdalnej spirali, odnajduję tragiczne piękno bycia, potykając się o marzenia, które nigdy nie miały prawa zaistnieć. nie no, zaistniały... znaczy miały prawo. masz prawo do życia. może nie wiesz? wiesz?

ps. to są metafory, gdyby ktoś chciał mnie zamknąć za morderstwa ;) nigdy nikogo nie zabiję, każdy sobie sam z tym świetnie poradzi. twoje życie w twoich rękach, albo czyń wolę swą, i takie tam, wiadomo.

********

jednak wytrzymałam.

czwartek, 4 września 2025

bez i sens

idę, jak zawsze, ścieżka się plącze, a ja szukam, jakby coś miało czekać na końcu – jakiś sens, jakiś cel, cokolwiek, co nie jest pustką. tylko, że życie to jakiś żart, mało śmieszny żart, który opowiadamy sobie, by nie wyć. a ja idę, chyba tak naprawdę nawet nie wiedząc po co, nie wiedząc gdzie, ale idę, bo stanąć to pozwolić by lęk mnie połknął, by pustka udusiła. to tak jakby przed samą sobą przyznać, że nie ma nic, że jestem tylko pyłkiem, który przez chwilę wiruje w świetle, a później na zawsze już znika. 

no nie, nie potrafię. nigdy sobie na to nie pozwolę.

moja droga to labirynt, czasem korytarze, ciasne, duszne, gdzie każdy krok to wysiłek, lęk, poczucie winy, bezustanne samooskarżanie. kim jestem? w lustrach widzę jakby siebie, ale to nie do końca ja, to fragmenty, strzępy tego kim miałam być, kim być chciałam. chwilami bywałam, pamiętam te odbicia, gdy szłam ulicami w centrum miasta i byłam jego centrum, w odbiciach luster, w szybach, wszelkiego rodzaju szkłach widziałam boga. 

to zawsze jest zmienne. ludzie patrzą, ich oczy też są jak te szyby, jak porozbijane lustra, w których odbijam się ja – raz piękna, raz mądra, raz potwór, który krzywdzi. chcę być widziana, zawsze chciałam, tylko po co? po co te odbicia, te maski, które zakładam dla innych, albo dla siebie, po co to? by nie zobaczyć pustki? by wypełnić ją czymkolwiek? tylko, że to nie jest cokolwiek. nigdy czymkolwiek nie było.

tęsknię, nie za kimś, nie za czymś, ale za tym "ja", które wierzy, że jest jakiś sens, że istnieje coś więcej. teraz nie wiem już czy jest "coś więcej", poza drogą donikąd, poza tymi dusznymi korytarzami, poza lustrami, które kłamią, i poza głosami, które pytają: kim jesteś? albo po co jesteś? (po co tu przyszłaś i dokąd idziesz?) ale nigdy nie dostają odpowiedzi.

wiem za co kochałam R. spójrz na to, co moje. moje jest cierpienie, mój bezsens, nihilizm. depresyjność jest moja. lęk jest mój. ciemność jest moja. OTO MOJA NATURA.

plus: promyk słońca od R.

wiara, nadzieja, wdzięczność. 

Boże...

najśmieszniejsze, że to się naprawdę zakodowało we mnie tak bardzo, że częścią mnie się stało. tak jakby wbrew temu co we mnie naturalne, co moje. wbrew wszystkiemu, stało się tak samo moje, jak to, co prawdziwie moje. zresztą, co to znaczy? czym jest "prawdziwa" natura człowieka? wszystko jest wyuczone. 

nie mogę przestać go "kochać". bez jego wpływu prawdopodobnie nie byłoby mnie tu. tzn. nie wiem, nie mam pojęcia, nie chcę przesadzać, zbyt dramatycznie to brzmi //o jesu, miłość do dramatów też jest moja akurat ;) tylko, że tak na logikę, gdyby zabrać to, co od niego, jasno widać co by zostało. złożona bym była z ciemności, nie byłoby nic innego. chyba, że w moją naturę wpisane jest poszukiwanie sensu, wiary, nadziei, Boga (i boga). no tak... raczej tak. gdyby nie było R. pewnie byłby ktoś inny, znalazłabym coś/kogoś innego. 

mimo wszystko nie mogę nie być wdzięczna. 

nie mogę.

wtorek, 5 sierpnia 2025

oddech pustych wspomnień

gdzieś tam, za powiekami, jakieś chłodne naleganie, coś jak szepty kłamstwa, że muszę więcej, czuć więcej, być więcej... a jednak jestem, nadal jestem i oddycham. hałasem myśli oddycham, oddycham marzeń ruiną, ale idę dalej, gdzieś dalej, chociaż boję się, że puste półki pamięci pękną i zaleją mnie, zatrują mnie nicością. zdrajczynią jestem przecież, oszustką i grzesznicą, a mimo wszystko tą, która wciąż żyje, wciąż oddycha. 

czasami mam wrażenie, że może jakoś go chroniłam (?) może coś poczuł, nie wiem, może domyślił się. przecież tak bardzo chcę, żeby ktoś to zobaczył, a jednocześnie nie chcę, żeby ktokolwiek widział (...) i tak docieram do momentu, kiedy wszystko znowu się wycisza, a ja zostaję sama z myślami, które są jak stare wyblakłe zdjęcia rodzinne, pełne dziecięcych uśmiechów i łez, rozsypujące się pod dotykiem czasu.

właściwie wszystko mogło się wydarzyć tylko po to, żebym dziś miała o czym nie pisać. tylko że każde nienapisane słowo i każdy niespełniony sen, po czasie krzyczą we mnie, tak jakby chciały przypomnieć, że istnieje coś więcej. może to nie do końca ból, a nawet jeśli, to przecież NIE TYLKO on, ale i nadzieja, bo ona, mimo wszystko, zawsze krzyczy we mnie głośniej, krzyczy bardziej.

wtorek, 22 lipca 2025

i po co

jak często zaczynam od nic. nic się nie zaczęło. nic się nie zmieniło. próby były. próby są. próby będą. wiadomo. wiadomo. ależ wiadomo. to tylko tak, żeby nie zwariować – kompletnie. "zwariować kompletnie" co to w ogóle znaczy (?) głupi tekst.

udawanie

że coś się jeszcze...

no

bo przecież trzeba

mieć jakiś cel

czuć jakiś sens 

i coś tam i jeszcze coś

jakieś dziwne uczucie kilka razy pojawiło się ostatnio, się stało, że w dziwnym stanie dziwne uczucie, coś na granicy przeczucia, jasnowidzenia nawet. nie do opisania słowami, jak to zazwyczaj bywa w przypadku tego co opisywać warto.

lub nie.

...i może jest coś więcej, o Boże.

później mijają godziny, i jeszcze godziny, i godziny kolejne, i człowiek nadal żyje, nadal z tym samym lękiem, tymi samymi błędami, od lat dźwiganymi niczym krzyż jakiś, nie jakiś właściwie, a swój osobisty, indywidualny, niepowtarzalny, wybrany, ukochany...

nie przez przypadek, albo przypadek właśnie, przez ten system biologiczny, co działa sam, tak po prostu, niezależnie od woli i (tylko że z tym też się nie zgadzam do końca, jak ze wszystkim innym, i ze wszystkim się zgadzam po części).

świadomość to błąd konstrukcyjny być może, albo nie że błąd, a przypadek.

********

tęsknię za (...) choć pewnie trochę inaczej niż inni tęsknią (za kimkolwiek i czymkolwiek). zawsze miałam wrażenie, że nie rozumiem tego słowa, albo nawet nie że nie rozumiem w sensie czysto pojęciowym, intelektualnym, ale że – no właśnie – nie czuję tego w ten sposób, w jaki rozumiem że inni czują. ja nie odczuwam tęsknoty, odczuwam tylko brak

********

nie wiem gdzie miałam dojść, nie wiem po co

i kto to wymyślił, albo... no nie, to ja wymyśliłam, ja dążyłam, i chyba nawet wiem gdzie, może też wiedziałam po co, bo kiedyś chyba wiedziałam, a później z czasem zapomniałam i z przyzwyczajenia, z wyuczonych, głęboko zakorzenionych schematów, dążyłam dalej do (...) i uznałam może, że gdzieś się dochodzi, że istnieją takie "dojścia" :) zwycięskie, dające szczęście niewyobrażalne, z samego takiego "że jestem tu" (nie kwestionuję że można, choć to sarkastyczne trochę, ja wiem, ale szanuję akurat wyjątkowo pewnych ludzi, lub pewne postawy, bo nie samych ludzi, a ludzkie postawy, tylko że nie rozwinę w tej chwili i nie znajdę odpowiednich słów, zresztą nie o tym chciałam). 

nikt nie mówi że nie można

ani że można po prostu nie

poniedziałek, 2 czerwca 2025

konieczna cecha zmiany

KRYZYS.

nie chcę już, to nic nie daje. to dobrze że nie chcę, nie potrzebuję. z przyzwyczajenia poszłam do (...) tylko zaglądnęłam, zerknęłam, szukając wzrokiem tego czego nie chcę, czegokolwiek z... tak było wczoraj, tak było dzisiaj, i to samo uczucie: czegoś w rodzaju rezygnacji – że odpuszczam to sobie, a odpuszczam dlatego że na tyle mi źle, że nie widzę szans na to, aby TO miało cokolwiek naprawić. w cudzysłowie oczywiście "naprawić", bo że nie naprawia to niczego i że nigdy nie naprawiało, to jasne przecież od zawsze, ale że dawało jakiś rodzaj ulgi, wytchnienia, odpoczynku i resetu przede wszystkim, to inna sprawa. nowa-stara nadzieja, nowe-stare plany, nowe życie, które będzie kiedyś tam, do którego dojdziesz, jeśli dojdziesz, etc. no i nie ma tego już. nieważne stało się to, że pozwoliłam sobie na to, na co powinnam za dni ileś tam dopiero, nieważne że zbyt wcześnie, bo wszystko co w danej chwili pomaga, a szkodzi w stopniu mniejszym niź TO co szkodzi mi najbardziej, jest lepszym wyborem, zdecydowanie mniejszym złem, jak już kiedyś pisałam, od ZŁA (mojego) GŁÓWNEGO, zawsze więc powinno pierwszym wyborem być. jeszcze niedawno, tj. zazwyczaj, prawie zawsze, odreagowałabym to na co pozwoliłam sobie, nie pozwoliłabym sobie uznać że pozwalam, przejść nad tym do porządku dziennego, zaakceptować jako część "słusznej" drogi. musiałabym wrócić do ustawień fabrycznych ;D reset konieczny by był. nie czuję tego kompletnie, zbyt wiele straciłam, za bardzo się boję. nie ma sensu, naprawdę nie dostrzegam w tym sensu, możliwości samopomocy tym sposobem akurat. straciłam coś. coś. właściwie teraz czuję się bardzo dziwnie, to jest mieszanka wyjątkowo – jak na mnie wyjątkowo – DEPRESYJNEGO poczucia rezygnacji, poddania się, odpuszczenia i braku jakichkolwiek perspektyw, nadziei (?) że coś może mi pomóc, (tzn. pomóc w danej chwili, w formie odreagowania, poprawy stanu na już, teraz), a z drugiej strony to TO WŁAŚNIE daje mi jakieś nieokreślone poczucie... chyba zbliżone do wolności, bo odpuściłam sobie, o Boże, odpuściłam sobie!!! jest mi tak źle, że pozwoliłam sobie wyjść z więzienia własnych schematów, porzuciłam je, bo nie potrafiłam znaleźć żadnych plusów zastosowania tych samych mechanizmów, nie spodziewam się że zadziałają, a wręcz całą sobą czuję jak bardzo mi zagrażają, że mogą zabić mnie. nie jest to żadne wielkie odkrycie, niby mam świadomość tego od zawsze, ale z biegiem czasu coraz bardziej to czuję. w gruncie rzeczy z tego konkretnego stanu //kryzysu// depresji, beznadziei, zrodziła się jakaś dziwna forma NADZIEI właśnie. NOWEJ NADZIEI.

nie pierwszy raz doświadczam czegoś takiego, ale nie zdarzało się to też zbyt często – dwa lata temu ostatnio (kwiecień 2023). 

środa, 2 kwietnia 2025

lament

nigdy sobie nie odpuszczę, nigdy nie uwolnię się, nigdy sobie na to nie pozwolę. nie wiem już co robić, co by mi pomóc mogło, lub raczej na jaką pomoc jestem gotowa, na co się mogę otworzyć. jesu, jak mi źle w tej klatce, w tym więzieniu, ale jednocześnie jak bardzo się boję zostawić to wszystko i wyjść. muszę dojść do (...), nie potrafię inaczej, jak to mnie męczy, qrwa no... ale inaczej się nie da, niestety, przynajmniej nie teraz, nie w najbliższym czasie, o ile kiedykolwiek w ogóle. znam siebie przecież na tyle by wiedzieć że nie potrafię, że mój mózg działa w taki a nie inny sposób i cokolwiek bym nie zrobiła wracam do punktu wyjścia, że nie mogę (nie potrafię) inaczej zaakceptować siebie, tzn. czegokolwiek "zaakceptować", przyjąć i uznać za część życia (wręcz), że wszystko musi być zaplanowane, krok po kroku "osiągane", że wolność ma być wypracowana, ma być osiągnięta (właśnie), ma być sukcesem, nagrodą za czas męczarni, niewoli. błędne koło, o bosze... 

TYLKO ŻE NIC WIĘCEJ NIE MAM

i NICZEGO INNEGO SIĘ NIE CHWYCĘ

próbowałam i nie da się, NIE MA MNIE, nie ma, nie ma, nie ma, nie ma, nie ma, nie ma, nie ma, nie ma, nie ma, TYLKO TO MNIE TWORZY, nie ma(m) niczego poza TYM. nie istnieję bez TEJ DROGI, poza nią, NIE MA MNIE. muszę się tego TRZYMAĆ. 

ps //tytuł, że LAMENT... się zastanowiłam przez chwilę; kojarzy mi się głównie z wierszem J. Morrisona, który zaczynał się słowami: opłakuję mojego kutasa, obolałego, ukrzyżowanego... xD pamiątka po tacie, czytałam te książki gdy miałam 12-14 lat; tak w ogóle to ja ten "wiersz" znałam na pamięć, uważałam że jest dobry, dzisiaj mam trochę inne zdanie już :) chociaż nie, to chyba ja kupiłam tę książkę (!), tzn. tą konkretną z tekstami, po przeczytaniu kilku innych, które były po ojcu.

No One Here Gets Out Alive //ta pierwsza była

no dobra Martuś, trzymaj się tych swoich "planów", bez sarkazmu żadnego, skoro musisz (a musisz), skoro innej drogi nie widzisz (a nie widzisz, na żadnej innej nie odnajdziesz się), to idź tą, która TWOJĄ jest. wszystkiego najlepszego, oby się wszystko udało, oby było tak, jak chcesz aby było. będzie dobrze, być musi //już to kiedyś pisałam, prawdopodobnie wiele razy, jestem optymistką, mimo wszystko. naprawdę lepiej mi już. 

(i jak zawsze) DZIĘKUJĘ.

poniedziałek, 31 marca 2025

tytuł jakiś

...żeby coś powiedzieć na koniec i przed początkiem (tym akurat). w ostatnich tygodniach nie było zbyt dobrze, wpadłam w wyjątkowo długi ciąg autodestrukcji i bardzo trudno mi było go przerwać, nawet trudno mi było wyobrazić sobie że mogłabym, co miałabym innego robić, czym innym się zająć. no i jak odbudować motywację, nadzieję, chęć, znaleźć coś, czego mogłabym się chwycić. właściwie to nie wiem czy znalazłam, być może. tzn. nie do końca, ja wiem. mam pełną świadomość tego, że to wszystko jest wymuszone, że to jakieś zastępcze cele, ale nie widzę innego wyjścia w tej chwili, nie chcę się zabić, bosze. właściwie to potrzebuję czegoś, może kogoś, tzn. ja wiem czego potrzebuję, albo czego głównie w tej chwili, albo raczej za chwilę, chwilę dłuższą, bo ponad wszelkimi potrzebami jest potrzeba odpoczynku, odcięcia się, regeneracji, a regeneruję się w samotności, to oczywiste akurat; choć to też zastępcze coś tam, ale jednak potrzeba (tzn. to, co za chwilę jest zastępczym "czymś tam", regeneracja nie jest formą zastępczą czegokolwiek, chociaż jako schemat może być formą ucieczki też). ta "niewielka" potrzeba, ta na trochę później przełożona, jest łatwą do zaspokojenia, jedną z tych najłatwiejszych, chociaż nadal niezaspokojonych (chwilowo niezaspokojonych, bo się zdarza zaspokoić coś tam z doskoku), chociaż moje oczekiwania wzrosły, jeśli o tym mowa, moje wymagania, mimo wszystko to powinno być łatwe i tak. boję się, siebie się boję, ogólnie się boję, muszę przekierować uwagę na coś, kogoś, coś płytkiego (tj. relacje mają być specyficznie głębokie, zawsze, z podkreśleniem że "specyficznie", ale to z mojej strony płytkie i tak). na razie to... sobie filmy pooglądaj, seriale, pobaw się AI, czy coś. odpocznij, błagam. 

wtorek, 4 marca 2025

kropelki

nie mogę nie być tym kim być chciałam

nie ma "trójki" już (nie chce mi się, nie interesują mnie, znajdę sobie inną za jakiś czas, zresztą to nie TEN czas, potrzebuję spokoju by wycofać się, skupić na sobie)

nie boję się, mam wszystko gdzieś (poza wizerunkiem być może)

albo boję się tak bardzo, że wybieram (...)

prawie nic nie czuję

prawie nic nie cieszy mnie 

prawie nic nie interesuje 

i prawie nie wierzę już, że...

nie no, nie dokończę tego

nie chcę myśleć w ten sposób 

trzeba się wygrzebać STĄD.

PS motywacją powinno być ŻYCIE

np. wiosna, muzyka, "trójki", palenie, picie

(ofiarowałam sobie nadzieję i cel, zmotywowałam się, serio :))

piątek, 27 grudnia 2024

po.wiem

...a miałam zacząć od tego, że chyba chodzi o to, że się po prostu nadają, tak mi się przynajmniej wydaje, ale nie bardzo potrafię to rozwinąć w tej chwili. może kiedyś, innym razem, zobaczymy. zresztą może to nawet i lepiej że nie potrafię, nie wiem czy chcę, lub na ile chcę. właściwie to chciałam powiedzieć, że wiem, że robię źle, tzn. źle to jest dla innych, niektórych, tych się nadających, wybranych, bo jednocześnie robię dobrze dla siebie, robię sobie dobrze, heh, moje dobro jest dla mnie ważniejsze niż wasze, to oczywiste przecież. 

wydaje mi się czasami, że są ludzie, których lubię szczerze, wbrew temu co kiedyś pisałam. nie mam pewności, nie wiem jak to jest i w jaki sposób się powinno objawiać. na pewno są ludzie, którzy interesują mnie bardziej niż inni, na pewno są tacy, z którymi kontakt lubię bardziej niż z innymi; na pewno bywają tacy, którzy wywołują we mnie jakieś emocje, wzbudzają nawet jakąś czułość czasami. chociaż nie wiem czy należałoby to podciągać pod uczucia wyższe, to może być pociąg seksualny jedynie, albo aż, bo to też dużo; żeby mnie ktoś pociągał seksualnie, to jednak musi mi się podobać pod wieloma względami, musi mi się podobać ogólnie jako człowiek ... ale nie wiem po co ja o tym piszę w ogóle. prawdopodobnie, a raczej pewnie, brakuje mi jakiegoś rodzaju bliskości, tylko że to też bez większego znaczenia, bo i tak sobie na nią w najbliższym czasie nie pozwolę, o ile kiedykolwiek, ale nie chcę pesymistką być.

zmieniając temat...

jak to dobrze, że po świętach już, że się mogę uwolnić od (...) i że przetrwałam (ha!), i że poukładałam sobie wszystko w głowie, na tyle na ile mogłam oczywiście, no i po swojemu jak zawsze, nie to żebym nagle "normalna" się stała (głupie określenie, ale wiadomo o czym mowa, inne się nie nadają). tak więc "poukładałam" sobie "wszystko" i jest już lepiej i będzie dobrze, a było niezbyt tak jakoś, by nie powiedzieć że źle. nigdy zresztą nie powiem że jest źle, a jak powiem to się z tego wycofam po chwili, jak wiele razy robiłam i tu, rozwinę myśl, wytłumaczę i skończy się na tym, że w gruncie rzeczy wcale nie jest tak źle (bo nie jest), że mogłoby przecież być gorzej (bo mogłoby i szczerze dziękuję, jak zawsze, że nie jest), że wielu ludzi na świecie jest w sytuacji nieporównywalnie gorszej ode mnie, że są tragedie takie, o których mi się nawet nie śniło, cierpienia jakich nigdy nie doświadczyłam prawdopodobnie i jakich mam nadzieję nigdy nie doświadczę, etc. więc takie pie*dolenie od rzeczy, użalanie się nad sobą, nad własnym losem, który to nawet nie jest losem, bo to przecież, qrwa, żaden los, moje problemy są w znacznym stopniu uzależnione ode mnie, od moich działań, moich decyzji, podjętych i niepodjętych kroków, od mojej woli, "niewoli" ;) i jaki to, qrwa mać, LOS?! pytanie retoryczne oczywiście, zresztą pomyślałam sobie, że można na to spojrzeć i od innej strony, filozofować że sami tworzymy swój los, albo że to, co na początku było losem (czas wczesnego dzieciństwa na przykład) determinuje losy dalsze, czemu trudno zaprzeczyć w sumie, ale to i tak nie zmienia sensu tego o czym teraz piszę – takie pie*dolenie jest GRZECHEM i tyle, zawsze tak uważałam. jestem grzeszna na pewno, jestem grzesznikiem, ja wiem, ale nie potrafię aż tak... i jest w tym coś prawdziwego, coś szczerego, coś głębszego nawet, trudno mi znaleźć odpowiednie słowa, ale to jakaś wartość, coś co powinno się cenić. odczuwam czasami, dość często nawet, dużą, ogromną, WDZIĘCZNOŚĆ za wszystko, za wszystko to, co niezależne ode mnie, za szczęście jakie było mi dane, jakie jest mi dane, i chociaż nie bardzo potrafiłam wykorzystać je, to dostrzec przecież potrafię – jest tyle wszystkiego, dosłownie WSZYSTKIEGO, niezliczona ilość "wszystkiego", za co powinnam być wdzięczna. nie potrafię nie dostrzegać tego, nie no, nie potrafię nie doceniać. NIE POTRAFIĘ GRZESZYĆ AŻ TAK. 

jejku, o czymś zupełnie innym być miało. chyba dobrze (bo dobrze) i coś, ktoś, takie wspomnienie. Marta, ja nie wiem czy nie będziesz żałować, zmieniłam zdanie razy ile? ale nie, nie żałuję tego. nie będziesz i już. to do siebie, dla siebie, pozwól sobie na szczerość czasami, nic się nie stanie jak się trochę otworzysz, zresztą każdy wszystko po swojemu odbiera, wszystko przechodzi przez indywidualne filtry, już kiedyś pisałam, choćbyś nawet wywaliła z siebie wszystko, nikt by nie dostrzegł tego co (...), poza tym idź się bawić! IDŹ SIĘ BAWIĆ!!! wszystko jest już dobrze. IDŹ, idź!


niedziela, 3 listopada 2024

przedczas

właściwie to wiedziałam że się nie uda. trudno mi odnaleźć się w sytuacjach na które nie mam wpływu, nieplanowanych, niechcianych, a że sposoby na ucieczkę, odcięcie się, przerwę, mam wyuczone, niezmienne, stałe, to jasne było, łatwe do przewidzenia, co zrobię, w jaki sposób uspokoję się. tak w ogóle to pomyślałam sobie teraz: to jest horror, Marta, wiesz? są gorsze na pewno, o wiele straszniejsze, sama zresztą zawsze uciekałam od postrzegania swojego życia w sposób tak... pesymistyczny (słowo być może nieodpowiednie, wydaje mi się że istnieje bardziej adekwatne, ale napisałam takie jakie mi pierwsze przyszło do głowy). to trochę śmieszne nawet, tzn. wydaje mi się że nietypowe dla ludzi z problemami (wszelkimi ogólnie "emocjonalnymi" – niech będzie). nietypowe jest to, że ja nie jestem czarnowidzem, nie jestem pesymistką, nie jestem zdecydowanie. przy całej swojej zje*anej konstrukcji psychicznej to naprawdę dziwne, rzadko spotykane, choć to wielki PLUS oczywiście. z drugiej strony to ja odpuszczam sobie to, na czym powinno zależeć mi, czy nawet to, na czym mi wcześniej zależało, przekierowując uwagę... chociaż to że uwagę to jedno (oczywiste to zresztą), ale chodzi mi też chyba o zastępcze cele, tj. odpuszczam sobie to, w czego realizację (osiągnięcie) nie wierzę już i zastępuję to celem innym zbliżonym, który pokrętnymi drogami zaspokoi w pewnym stopniu te same potrzeby. można więc powiedzieć, że w jakimś sensie poddaję się, ale nie odczuwając (?) porażki, przegranej. tak jakby to się działo samo, tzn. jest to na pewno świadome (przecież piszę o tym teraz), ale nie do końca jest to moja świadoma decyzja w danej chwili, w czasie określonym, w tym sensie, że ja nie myślę nagle, że odpuszczam sobie jakiś cel bo nie wierzę już w jego urzeczywistnienie – nie ma tego w mojej świadomości, nie zapisuje się w mojej głowie taka myśl, że "porzucam z przykrością marzenie", że poddaję się, czy że co gorsza przegrałam. to jest inny proces zupełnie, inna droga, jakieś powolne przekształcanie (tak bym to chyba określiła) danego celu w inny, ale zbliżony, pokrewny. dlatego to nie jest też zmiana dosłownie, a przekształcanie właśnie; to nie jest wielki przeskok na coś niepowiązanego, na byle co zastępczego, innego, ale poprawka, edycja celu, retusz jakiś. to jest niby to samo prawie, ale jednak staje się to jakby mniejsze, coś zostaje z danego celu odjęte, by wizja celu osiągnięcia była nadal realistyczna, i/lub bym nie musiała się osiągnięcia danego celu bać (?). prawdopodobnie wcześniejsze wersje okazywały się być zbyt stresujące, zbyt obciążające psychicznie/emocjonalnie, lub z czasem z różnych, najczęściej subiektywnych, powodów osiągnięcie ich stawało się zbyt nierealne, niemożliwe prawie. co nie znaczy, że nie uciekam od tego co możliwe do osiągnięcia. przez lata uciekałam od tego, o czym niby marzyłam. to wszystko nie jest żadnym wielkim odkryciem, ja o tym od zawsze wiem, no ale tak jakoś mi przyszło do głowy, chyba pierwszy raz opisałam to. zmieniając trochę temat, tzn. to jest to samo, bo w tych samych ramach czasowych się mieści – BARDZO DUŻO ZROBIŁAM jednak, więc mam też powody do dumy, radości – wszystko co zamierzałam w tym roku "sprawdzić" sprawdziłam, choć "musiałam" odreagować (wiadomo). wyniki dobre. BARDZO DOBRE. jestem wdzięczna sobie w jakimś stopniu, chociaż w stopniu zdecydowanie większym czemuś nade mną, jak zawsze. jak zawsze też DZIĘKUJĘ. to był ostatni dzień z tych "planowanych złych" więc dobry w jakimś sensie. wszystko jest dobre w jakimś sensie. jestem dobrej myśli. to idę...

poniedziałek, 22 lipca 2024

po.i.przed

się zadziało samo, tak po prostu na luzie podeszłam do tego, no może niezupełnie, a prawie. jak na mnie to dużo to prawie, to prawie to prawie że wolność jest. tzn. była. by była. byłaby gdyby nie ten (...) no wiadomo. może nie ten czas. może dlatego też to wszystko tak na luzie, bo to nie ten czas, więc i nie trzeba się starać. nie trzeba udawać, nie trzeba grać, zresztą przed kim bym miała. chciałam już pisać, że możliwe, że to mi pomogło nawet, chociaż to nieprawda, szukam prawdopodobnie czegoś by zapełnić lukę w racjonalizacji jakiejś, albo to nie to, to wyjaśnienie niekoniecznie akurat (...) ale to też bez sensu. chodzi mi o to, że nic poza nie ma znaczenia (dla mnie nie ma), że nic nie ma wpływu tak naprawdę, tzn. wszystko da się wytłumaczyć, znaleźć przyczyny, powody, tylko że to są te luki wypełniane czymś przez umysł, tak po prostu, aby coś tam upchnąć bo czegoś w historyjce brakuje. tak jakby trzeba było. sobie uświadomiłam że nie trzeba, że niekoniecznie należałoby doszukiwać się czegoś więcej, że jakiegoś głębszego sensu i że (...) no NIE, właśnie nie. prawdopodobnie to nic poza zwierzęcymi odruchami, nic więcej. 

jest lepiej, prawie dobrze, być może. no i myślę że nie ma przyczyny, tak samo zresztą jak nie było przyczyny tego źle. źle było bo trwałam w tym "źle" a im dłużej w tym trwałam, tym bardziej to trwanie przygnębiało mnie. nie ma przecież dla mnie nic poza (jak wyżej). 

przez to wszystko, tj. przez TO, a nie wszystko, bo "wszystko" sugeruje jakby było coś jeszcze, jakby na to "wszystko" się wiele rzeczy składało, a prawdopodobnie nie jest to zbyt złożone (tak na marginesie: kurcze Marta, to plus) i nic poza tym co oczywiste na to WSZYSTKO nie składa się. wracając... przez TO się boję, znowu się boję, ale to normalne przecież, tylko że (...) to też nieważne już, w tym sensie nieważne, że nie zmienię przeszłości, czasu nie cofnę już, nie ma więc sensu zadręczanie się myślami o tym co było, można jedynie starać się o (...). jest lepiej więc PORADZĘ SOBIE Z TYM, tj. ze wszystkim, bez wysiłku większego, jeśli (wiadomo). 

tak na marginesie: K. zostawił coś, nie wiem czy nie specjalnie.

bosze... jak ja tęskniłam za tym co za chwilę, już teraz prawie.

wiem dokładnie czego potrzebuję.

się uda.

DZIĘKUJĘ.

niedziela, 14 kwietnia 2024

mniej więcej tak

(do kogoś pisane pod koniec lutego)

Tak, ale tym razem to nie jest tak jak zawsze – to nie jest przerwa od netu, od ludzi czy coś takiego. Jak zauważyłeś pewnie pousuwałam wszystkie konta, nie ma już fifikse właściwie nigdzie, pomijając może jakieś nieliczne stare posty na forach które jeszcze zostały. Musiałam to zrobić, cały czas ta myśl wracała, że ja muszę ją uśmiercić, tą część tożsamości – mnie jako fifi – że to przeszłość jest i ja ją zostawić muszę by iść dalej, że moje życie naprawdę w jakimś stopniu się zmieniło i... po prostu tak symbolicznie – że ja muszę się od niej odciąć, że zamknąć jakiś etap życia, pozostawić za sobą już. Od dłuższego czasu ta myśl wracała, ale z powodu jakiegoś sentymentu, przywiązania, bo to w końcu 10 lat – byłam fifi przez ponad 10 lat, to była część mnie i pomimo wielu kłamstw gdzieś tam w różnych miejscach wypisywanych przez lata, ja się z tym nickiem utożsamiałam bardzo. No ale to koniec, fifi nie ma już, nie ma większości miejsc w których pisała, a te które są nie są mi bliskie już. Pomyślałam, że w sumie to, co zostało jako fifikse to już tylko miejsca przeze mnie tworzone, nie do końca nawet dla mnie ważne czy potrzebne mi. Miejsca na które wchodzę z powodu obsesji jakichś po prostu i z którymi nie czuję się właściwie jakoś szczególnie związana, jak chociażby konta fifi na Instagramie czy FB – te konta zresztą zamknęłam bez żadnego sentymentu (może trochę niektórych postów na IG szkoda, ale przecież ja te zdjęcia nadal gdzieś mam, nie muszę ich na IG oglądać, nie muszą ich oglądać też inni). Najbardziej szkoda mi było bloga i chyba tylko on w ostatnich tygodniach (?) powstrzymywał mnie przed fifi unicestwieniem :) ale... mimo wszystko w końcu zrobiłam to, usunęłam i bloga (screeny sobie zrobiłam bo to jednak TYYYLEEE LAT, w dodatku to było jednak dość osobiste, bardzo intymne, bardzo moje), ale nie żałuję tego. Ja to zrobić musiałam, ta myśl, potrzeba, wracała, to wręcz obsesja była. 

Tak więc to żaden "kryzys", żadna "ucieczka" czy żadna "przerwa" – ja po prostu nie jestem już fifi. Fifi nie ma i nie wróci już. To takie symboliczne pożegnanie jakiegoś (w sumie długiego) etapu życia, który już za mną chyba jest. Wszystko u mnie ok, to raczej krok naprzód. Musiałam to zrobić i tyle.

A w necie jestem, będę pewnie, ale... może pod innymi nickami (?), w miejscach też mi trudno powiedzieć jakich, zobaczymy. 

(...)

Gdybym teraz zmieniła nr to już praktycznie by tylko ode mnie zależało do kogo się odezwę i komu ten nr dam i czy w ogóle – wszystkie konta fifi pousuwałam więc poza telefonem większość ludzi nie ma już do mnie żadnego innego kontaktu. W necie mnie nie znajdą wszyscy "starzy" znajomi bo pod nickiem fifi mnie już nie ma, a jeśli założę jakieś nowe konta to pod innymi nickami. Mogłabym więc dla wielu ludzi zniknąć tak, że już nie mieliby możliwości znalezienia mnie.
No zobaczę jeszcze... ale też mnie to kusi, taka możliwość :)

*****

no dobra, minęły dwa miesiące (niecałe), dokładnie 18 lutego usunęłam wszystkie konta fifikse. przedwczoraj, 12 kwietnia pousuwałam wszystkie inne chwilowe wirtualne wcielenia moje, te, które przez te niecałe dwa miesiące powstały i wróciłam do fifi, jednak wróciłam. pomyślałam sobie, że to bez sensu przecież, bez sensu zupełnie, że pozbyłam się tego, co tworzyłam przez lata, tylko po to by pod jakąś inną nazwą to samo na nowo tworzyć. zresztą ja naprawdę miałam poczucie, że to nie jestem ja, że straciłam jakąś część siebie, że nigdy i nigdzie nie byłam tak szczera/prawdziwa jak fifi niekiedy, czasami, chociażby tu, i że mi strasznie czegoś brakuje – czegoś, czego tak szybko nie zbudowałabym jako ktoś gdzieś od nowa.

szczerze mówiąc to w jakimś stopniu brakowało mi też pewnych kontaktów, ludzi. ja mam ten problem, chociaż w sumie nie wiem czy to problem (to akurat chyba moją zaletą jest, zaletą by mogło być gdybym sobie inne sprawy w głowie poukładała), że w niewielkim stopniu do ludzi się przywiązuję i że trwa to bardzo długo, pisałam o tym wcześniej i tu – ja potrzebuję naprawdę bardzo dużo czasu, to jest zazwyczaj czas liczony w latach, bym mogła powiedzieć że ktoś w ogóle jakoś emocjonalnie w mojej głowie zapisał się, albo, jeśli dzieje się to szybciej, to ten ktoś musi być w moich oczach kimś naprawdę wyjątkowym, to są jednostki nieliczne, ludzie których spotykam może raz na kilka lat i ja tych wszystkich (no może nie wszystkich, ale większość) ludzi jako fifikse poznałam. 

przez ten czas gdy sobie pisałam w różnych miejscach (na FB) pod jakimiś innymi nickami, poznałam prawdopodobnie kilkadziesiąt osób, ale co z tego, skoro nikogo kto by dla mnie kimś ważnym się stał. co więcej, ja przez ten czas (chwilowej klinicznej śmierci fifi) rozmawiałam chyba z kilkunastoma (nowymi, obcymi) osobami, bo ot tak sobie dawałam numer każdemu kto się pytał, kto chciał, chyba wręcz oczekując, mając nadzieję, że poznam kogoś fajnego, czekając aż ktoś "się trafi" ... no ale niestety, u mnie ktoś taki się nie "trafia" co tydzień, co miesiąc, co dwa, ja potrzebuję ludzi bardzo specyficznych, o określonych cechach, wyjątkowych. rozmawiałam z tymi ludźmi, z tymi obojętnymi mi, z tymi którzy cech przeze mnie cenionych nie mają, a po kilku dniach przeglądajac historię połączeń nie miałam pojęcia kto jest kim, dosłownie się musiałam zastanawiać: co to za Jacek, co za Paweł, czy inny nie wiadomo kto, bo jeśli chodzi o imiona to też prawie żadnego nie zapamiętałam. 

nie jestem pewna do jakich kontaktów wrócę, mówię już teraz o kontaktach fifi, o tych dla mnie ważnych kiedyś, przez jakiś czas. to kilka osób w sumie, ale jednak. nie do każdego wracać mogę, nie do każdego powinnam, tak w ogóle to mam też zahamowania by po czasie do ludzi odzywać się, tłumaczyć się. boję się, wstydzę, nie wspominając już o tym że ja ogólnie uważam że bliższy kontakt ze mną każdemu bardziej szkodzi z czasem niż cokolwiek pozytywnego daje, przecież ze mną jest coś nie tak, nawet bardzo "nie tak" no ale... kurcze, potrzebuję ludzi w jakimś sensie "bliskich" mi, tych dla mnie ważnych, wyjątkowych, każdy potrzebuje, a mi wyjątkowo trudno jest takich znaleźć. dobra, pomijając na razie. właściwie to cokolwiek zrobię, nie zrobię, to jako fifi, ja nią jestem, być muszę, ja chcę być nią. 

tak w ogóle to najbardziej zależało mi na tym by odzyskać bloga, konta na FB czy IG mogę założyć nowe (co zresztą zrobiłam już), tam nie było w sumie niczego czego by nie można było umieścić drugi raz, chyba że jakieś prywatne rozmowy, komentarze, no ale trudno, mimo wszystko to strata niewielka w porównaniu do tego, co straciłabym gdyby nie udało się przywrócić tego co tu. prawdopodobnie nigdy i nigdzie czegoś tak osobistego, tak intymnego, w innym miejscu, od nowa nie stworzyłabym już. 

jeszcze dodać coś chciałam: ja mam świadomość tego, że to co najważniejsze nie zostało powiedziane, opisane tu, główne powody, motywacje, ale są one dla mnie jasne, tylko że... co nie znaczy oczywiście, że to, co zostało opisane bez znaczenia jest, ale że pewnie by można było to rozwinąć, dokładnie wyjaśnić skąd się co wzięło: dana emocja, myśl, potrzeba, działanie. no właśnie: tylko że :) nie, nie trzeba, spoko, wszystko jasne jest.

dzięki Bogu udało się i mogę nadal pisać jako fifi tu, kontynuując, naprawdę dziękuję.

sobota, 29 lipca 2023

(18) Martuś, no!

to pomaga, a szkodzi w stopniu zdecydowanie mniejszym niż (...) poza tym nawet gdyby, to i tak byś robiła i to ;) no to chyba lepiej "szkodzić" sobie TYLKO tym, jeśli już. 

*spokojnie w cudzysłowie, bo pomoc jest większa, w przeciwieństwie do (wiadomo).

piątek, 16 czerwca 2023

jak też

p. 

NIC.

jednak od...

***

to, o czym nie napisałam ważniejsze jest. zawsze najważniejsze jest to, co niewypowiedziane. troszkę z powodów obsesyjnych piszę, nadal. nadal mimo wszystko się dość dobrze czuję, nadal mam sporo nadziei, wiary, motywacji; nadal uważam, że jestem na dobrej drodze, że jest lepiej niż jeszcze kilka miesięcy temu chociażby. tak w ogóle to życie jest bez sensu - nie, że to moje konkretne, ale życie w ogóle, to oczywiste w sumie. każde życie kończy się śmiercią. realizuj swoje te, no te... no! no? no co? to wcale nie żart. znaczenie zawsze jest indywidualne, sztucznie nadane w jakimś sensie, z różnych powodów na przestrzeni życia wyuczone, nadane, w głowie zakodowane - nie ma innego celu poza życiem w zgodzie ze sobą; nie ma innego celu poza kroczeniem własną drogą. to się chyba zrymowało nawet, niecelowo zupełnie. to nic wzniosłego zresztą, życie jest tak bezsensowne że aż śmieszne to nawet. no tak, śmieszne to, przerażające, smutne, ale i jakaś ulga w tym jest gdy się to naprawdę zrozumie, poczuje. nie żeby mnie coś oświeciło, że tak akurat w tej chwili, bez przesady, no ale tak jakoś, mam wyższy poziom tych wszelkich neuroprzekaźników, bo wiosna, lato prawie, bo słońce... no nie tylko, ale i trochę z tego powodu też, ja wiem. pomyślałam też sobie, że na szczęście z natury raczej nie mam z tym problemu, znam ludzi u których ten problem jest duży, że mają problem z nastrojem niezależnie od czynności, myśli, od siebie - mój nastrój jest zależny ode mnie, zawsze był i zawsze też poczucie tego miałam silne - że nic nie wpływa na mnie bardziej niż JA; w gruncie rzeczy to błogosławieństwo jest, choć słabością moją uczyniłam to z własnej woli, ale już dobrze, możesz zostawić to. znaczenie najważniejsze ma to, co zawsze dla mnie znaczenie największe miało, to niezmienne pozostanie, to jest tak zakodowane w mojej głowie, że naturą jest. w zgodzie z naturą ŻYJ. nie ma innego sensu poza tym. 

środa, 14 czerwca 2023

brak f.

tak sobie pomyślałam, że głównie o to chodzi właśnie. tzn. no nie wiem, nie tylko zapewne, ale z drugiej strony nie wiem też czy czegokolwiek więcej szukałam. no i też brakuje mi przedstawienia, a do tego potrzebna jest specyficzna widownia. to trochę tak, że nie każdemu przecież się to samo podoba, nie każdy lubi komediodramaty w sumie, do tego trzeba mieć specyficzny gust. ojej, potrzebuję wyjątkowych ludzi by docenili mój talen, tzn. pokaz, nie talent, oni nie widzą talentu skoro nie wiedzą o grze. talent to sobie mogę docenić sama, pośrednio przez innych, tych doceniających rolę. ale też potrzebuję jakichś (...) bez tego dążę do kontaktu bardziej intymnego jednak, ale nie intymnego w sensie fizycznym, tylko emocjonalnym, a że trudno jest znaleźć kogoś, z kim mogłabym taki kontakt nawiązać, po części z mojej winy, bo pomimo potrzeby raczej ucieknę tak czy siak... e tam, nie wiem po co to. chciałam tylko wspomnieć słowem o czymś co mi przyszło do głowy, trochę zjechałam na poboczne tematy, powiązane. ogólnie to szukam zaspokojenia emocjonalnego na pewno, ale w sposób trochę pokrętny, zaburzony. te potrzeby wspomniane, choć brzmi ładnie, bo emocjonalne (ha!) też niezbyt zdrowe są. 

tak w ogóle to i tak jest ok, ja się bardzo cieszę, doceniam to. pomieszanie z poplątaniem mi wyszło :) 

niedziela, 7 maja 2023

a jednak

... DZIĘKUJĘ

trudno to opisać. może kiedyś, nie wiem. prawda jest taka, że nie widziałam rozwiązania, nie było innej drogi, nawet nie wyobrażałam sobie że inną mogę znaleźć. no i jest, się stało samo, niezależnie ode mnie, mojej woli. kurcze no, Marta, z własnej "woli", bez motywacji w postaci takiej jaka pojawiła się, nie zmieniłabyś wiele, pewnie nic. dobra, przerwa. pomyślałam sobie, że nawet to słowo, w sumie kiedyś często przeze mnie używane, znaczy coś innego już, nigdy już nie będzie oznaczało tego co dawniej. dziwne to trochę. nigdy już nie ucieknę w ten sposób, nie będzie przerwy, ucieczki od siebie. nawet śmieszne to trochę - ja się wolna czuję.

***

edit:

a, zapomniałam dodać, tak pomyślałam sobie: nie będzie "ostatnich dni umierania" :) niczego takiego nie będzie już.

wtorek, 27 lipca 2021

Przeddzień


Nawet widać poparzenie z czerwca tego roku. W tym roku głównie ręką lewa, choć prawa też trochę; rok temu prawa bardziej. Tutaj prawa - od wewnętrznej strony, zakładam że nawet ślad po tym nie pozostanie. Zresztą to "ostatni dzień umierania" 


Nadal żyję!
I nigdy nie umierałam z powodu oparzenia, no ale...


Wbrew pozorom, DZIĘKUJĘ, wiadomo.

sobota, 6 lutego 2021

e tam (bz)

no ale w ramach wytłumaczenia, samej siebie uspokojenia - to BEZ ZNACZENIA. ile tego było, 4? pytanie retoryczne, no jasne że 4. ojojoj! żeby ci się czasami nie zawalił świat... masz poważne problemy z poczuciem tożsamości, wiesz? no jasne, że jasne. nie staraj się udowodnić sobie że jest inaczej. niektórych słabości nie warto zwalczać siłą //zresztą po co? by kompletnie roz*ebać się? w imię czego i po cholerę? to też jedna z niewielu przyjemności twoich - budowanie (...) tworzenie, przedstawienie, teatrzyk, oklaski, "oto ja" - też mi się przypomniało... od lat ten sam cel i droga ta sama//


JESTEŚ NIĄ!

S. nie istnieje. 


mimo wszystko nie przejęłam się aż tak. nie tak jak dawniej bywało. tylko że dawniej być może i grzech przeciwko niej cięższy, toteż kara większa, kara samej sobie wymierzona. ALEŻ TO GŁUPIE, ja wiem! luzik ;P