...i gówno z takiego zaplanowanego odreagowania, gówno z tego wychodzi. gdybym miała nad tym pełną kontrolę, to problem by po prostu nie istniał, a przecież problem tkwi dokładnie w tym, że pełnej kontroli nie mam. no więc gówno i tyle, jedno wielkie gówno. to nie może być planowane, tzn. może niby planowane być, ale problem w tym, że nie jest w pełni kontrolowane. zresztą chyba wcale nie samo to przynosi ulgę – może na jakimś poziomie tak, ale nigdy do końca. prawdziwa ulga pojawia się wtedy, gdy wszystko zostaje jedną wielką RUINĄ. to właśnie jest prawdziwy cel tego całego mechanizmu: zniszczenie, destrukcja, rozpie*dolenie wszystkiego, rozbicie na drobne kawałki, by poczuć, że coś w końcu się dzieje, albo że nie ma już czego zbierać, nie ma do czego wracać – że trzeba zacząć od nowa, od nowa wręcz narodzić się. dokładnie tak: to ma być ARMAGEDON, a po nim NOWONARODZENIE. oto nowa ja. oto czysta ja. czysta, nowa wersja mnie samej.
to wszystko, dziękuję. nie ma w tym dramatyzmu. tzn. jest to dramat, oczywiście, ale nie z pozycji dramatu teraz piszę, ja piszę z pozycji ULGI.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz