czwartek, 2 maja 2024

nic nowego

przez chwilę nawet myślałam, że to może mieć znaczenie, że by mogło być z jakiegoś powodu ważne, wyjątkowe, no ale... to niemożliwe, jak zawsze, jak wszystko. wrócę do utartych ścieżek, schematów, podtruję się, zmęczę, by oczyszczenie jedyną słuszną drogą było, spełnieniem marzeń, celem samym w sobie. nie mam przecież żadnych innych celów, nigdy żadnego innego nie miałam i nigdy żadnego innego nie będzie. zadzwonię do mamy by nie martwiła się, posprzątam mieszkanie, umyję podłogę, meble, szklanki, siebie, na pewno kiedyś gdzieś o tym pisałam już, lata temu, pewnie lat kilkanaście. nie zmieniło się nic i prawdopodobnie nigdy się nie zmieni, od czasu do czasu przypomnę sobie tylko jak beznadziejne jest moje życie, z mojej winy, z mojej woli, że takim je sobie "uczyniłam" i z nudów chyba czynię, z braku jakichkolwiek uczuć, jakichkolwiek prawdziwych, poza szczerym smutkiem niekiedy, czasami, od którego zresztą też się szybko odetnę, nie ma problemu. powinnam być z siebie dumna, z tego jak wypracowane mam schematy radzenia sobie z całą tą beznadzieją, z bezsensem życia tak w ogóle. znam ludzi tkwiących w jakichś schizach, depresjach latami, u mnie stan obniżonego nastroju nie potrwa dłużej niż kilka dni, wiem przecież co zrobić by wrócić do SIEBIE. znajdę sobie z czasem jakąś nową fascynację być może, nawet ten smutek jest wtórny przecież, sobie obniżyłam poziom wszelkich neuroprzekaźników, to się naprawi do max dwóch dni.

sobota, 27 kwietnia 2024

szkoda

łatwiej jest, coraz łatwiej z każdym kolejnym razem, ale w tym przypadku to niekoniecznie plus. zapomniałam jak męczące być może (...) i pomyślałam, że to prawdopodobnie nigdy się nie zmieni, że w różnym czasie w różnym stopniu, ale jednak zawsze męczące będzie. tzn. można poszerzyć strefę komfortu, tylko że to, co strefa ta obejmie właściwie interesujące być przestaje. wydaje się więc, że celem najczęściej jest stres (?), tj. ekscytacja, pobudzenie emocjonalne, tylko że trwać to nie może (nie powinno) zbyt długo, bo... no? no co? no właśnie. /to niekoniecznie myślenie każdego "normalnego" człowieka, ale i nie do ogółu się miało odnosić/

niedziela, 14 kwietnia 2024

mniej więcej tak

(do kogoś pisane pod koniec lutego)

Tak, ale tym razem to nie jest tak jak zawsze – to nie jest przerwa od netu, od ludzi czy coś takiego. Jak zauważyłeś pewnie pousuwałam wszystkie konta, nie ma już fifikse właściwie nigdzie, pomijając może jakieś nieliczne stare posty na forach które jeszcze zostały. Musiałam to zrobić, cały czas ta myśl wracała, że ja muszę ją uśmiercić, tą część tożsamości – mnie jako fifi – że to przeszłość jest i ja ją zostawić muszę by iść dalej, że moje życie naprawdę w jakimś stopniu się zmieniło i... po prostu tak symbolicznie – że ja muszę się od niej odciąć, że zamknąć jakiś etap życia, pozostawić za sobą już. Od dłuższego czasu ta myśl wracała, ale z powodu jakiegoś sentymentu, przywiązania, bo to w końcu 10 lat – byłam fifi przez ponad 10 lat, to była część mnie i pomimo wielu kłamstw gdzieś tam w różnych miejscach wypisywanych przez lata, ja się z tym nickiem utożsamiałam bardzo. No ale to koniec, fifi nie ma już, nie ma większości miejsc w których pisała, a te które są nie są mi bliskie już. Pomyślałam, że w sumie to, co zostało jako fifikse to już tylko miejsca przeze mnie tworzone, nie do końca nawet dla mnie ważne czy potrzebne mi. Miejsca na które wchodzę z powodu obsesji jakichś po prostu i z którymi nie czuję się właściwie jakoś szczególnie związana, jak chociażby konta fifi na Instagramie czy FB – te konta zresztą zamknęłam bez żadnego sentymentu (może trochę niektórych postów na IG szkoda, ale przecież ja te zdjęcia nadal gdzieś mam, nie muszę ich na IG oglądać, nie muszą ich oglądać też inni). Najbardziej szkoda mi było bloga i chyba tylko on w ostatnich tygodniach (?) powstrzymywał mnie przed fifi unicestwieniem :) ale... mimo wszystko w końcu zrobiłam to, usunęłam i bloga (screeny sobie zrobiłam bo to jednak TYYYLEEE LAT, w dodatku to było jednak dość osobiste, bardzo intymne, bardzo moje), ale nie żałuję tego. Ja to zrobić musiałam, ta myśl, potrzeba, wracała, to wręcz obsesja była. 

Tak więc to żaden "kryzys", żadna "ucieczka" czy żadna "przerwa" – ja po prostu nie jestem już fifi. Fifi nie ma i nie wróci już. To takie symboliczne pożegnanie jakiegoś (w sumie długiego) etapu życia, który już za mną chyba jest. Wszystko u mnie ok, to raczej krok naprzód. Musiałam to zrobić i tyle.

A w necie jestem, będę pewnie, ale... może pod innymi nickami (?), w miejscach też mi trudno powiedzieć jakich, zobaczymy. 

(...)

Gdybym teraz zmieniła nr to już praktycznie by tylko ode mnie zależało do kogo się odezwę i komu ten nr dam i czy w ogóle – wszystkie konta fifi pousuwałam więc poza telefonem większość ludzi nie ma już do mnie żadnego innego kontaktu. W necie mnie nie znajdą wszyscy "starzy" znajomi bo pod nickiem fifi mnie już nie ma, a jeśli założę jakieś nowe konta to pod innymi nickami. Mogłabym więc dla wielu ludzi zniknąć tak, że już nie mieliby możliwości znalezienia mnie.
No zobaczę jeszcze... ale też mnie to kusi, taka możliwość :)

*****

no dobra, minęły dwa miesiące (niecałe), dokładnie 18 lutego usunęłam wszystkie konta fifikse. przedwczoraj, 12 kwietnia pousuwałam wszystkie inne chwilowe wirtualne wcielenia moje, te, które przez te niecałe dwa miesiące powstały i wróciłam do fifi, jednak wróciłam. pomyślałam sobie, że to bez sensu przecież, bez sensu zupełnie, że pozbyłam się tego, co tworzyłam przez lata, tylko po to by pod jakąś inną nazwą to samo na nowo tworzyć. zresztą ja naprawdę miałam poczucie, że to nie jestem ja, że straciłam jakąś część siebie, że nigdy i nigdzie nie byłam tak szczera/prawdziwa jak fifi niekiedy, czasami, chociażby tu, i że mi strasznie czegoś brakuje – czegoś, czego tak szybko nie zbudowałabym jako ktoś gdzieś od nowa.

szczerze mówiąc to w jakimś stopniu brakowało mi też pewnych kontaktów, ludzi. ja mam ten problem, chociaż w sumie nie wiem czy to problem (to akurat chyba moją zaletą jest, zaletą by mogło być gdybym sobie inne sprawy w głowie poukładała), że w niewielkim stopniu do ludzi się przywiązuję i że trwa to bardzo długo, pisałam o tym wcześniej i tu – ja potrzebuję naprawdę bardzo dużo czasu, to jest zazwyczaj czas liczony w latach, bym mogła powiedzieć że ktoś w ogóle jakoś emocjonalnie w mojej głowie zapisał się, albo, jeśli dzieje się to szybciej, to ten ktoś musi być w moich oczach kimś naprawdę wyjątkowym, to są jednostki nieliczne, ludzie których spotykam może raz na kilka lat i ja tych wszystkich (no może nie wszystkich, ale większość) ludzi jako fifikse poznałam. 

przez ten czas gdy sobie pisałam w różnych miejscach (na FB) pod jakimiś innymi nickami, poznałam prawdopodobnie kilkadziesiąt osób, ale co z tego, skoro nikogo kto by dla mnie kimś ważnym się stał. co więcej, ja przez ten czas (chwilowej klinicznej śmierci fifi) rozmawiałam chyba z kilkunastoma (nowymi, obcymi) osobami, bo ot tak sobie dawałam numer każdemu kto się pytał, kto chciał, chyba wręcz oczekując, mając nadzieję, że poznam kogoś fajnego, czekając aż ktoś "się trafi" ... no ale niestety, u mnie ktoś taki się nie "trafia" co tydzień, co miesiąc, co dwa, ja potrzebuję ludzi bardzo specyficznych, o określonych cechach, wyjątkowych. rozmawiałam z tymi ludźmi, z tymi obojętnymi mi, z tymi którzy cech przeze mnie cenionych nie mają, a po kilku dniach przeglądajac historię połączeń nie miałam pojęcia kto jest kim, dosłownie się musiałam zastanawiać: co to za Jacek, co za Paweł, czy inny nie wiadomo kto, bo jeśli chodzi o imiona to też prawie żadnego nie zapamiętałam. 

nie jestem pewna do jakich kontaktów wrócę, mówię już teraz o kontaktach fifi, o tych dla mnie ważnych kiedyś, przez jakiś czas. to kilka osób w sumie, ale jednak. nie do każdego wracać mogę, nie do każdego powinnam, tak w ogóle to mam też zahamowania by po czasie do ludzi odzywać się, tłumaczyć się. boję się, wstydzę, nie wspominając już o tym że ja ogólnie uważam że bliższy kontakt ze mną każdemu bardziej szkodzi z czasem niż cokolwiek pozytywnego daje, przecież ze mną jest coś nie tak, nawet bardzo "nie tak" no ale... kurcze, potrzebuję ludzi w jakimś sensie "bliskich" mi, tych dla mnie ważnych, wyjątkowych, każdy potrzebuje, a mi wyjątkowo trudno jest takich znaleźć. dobra, pomijając na razie. właściwie to cokolwiek zrobię, nie zrobię, to jako fifi, ja nią jestem, być muszę, ja chcę być nią. 

tak w ogóle to najbardziej zależało mi na tym by odzyskać bloga, konta na FB czy IG mogę założyć nowe (co zresztą zrobiłam już), tam nie było w sumie niczego czego by nie można było umieścić drugi raz, chyba że jakieś prywatne rozmowy, komentarze, no ale trudno, mimo wszystko to strata niewielka w porównaniu do tego, co straciłabym gdyby nie udało się przywrócić tego co tu. prawdopodobnie nigdy i nigdzie czegoś tak osobistego, tak intymnego, w innym miejscu, od nowa nie stworzyłabym już. 

jeszcze dodać coś chciałam: ja mam świadomość tego, że to co najważniejsze nie zostało powiedziane, opisane tu, główne powody, motywacje, ale są one dla mnie jasne, tylko że... co nie znaczy oczywiście, że to, co zostało opisane bez znaczenia jest, ale że pewnie by można było to rozwinąć, dokładnie wyjaśnić skąd się co wzięło: dana emocja, myśl, potrzeba, działanie. no właśnie: tylko że :) nie, nie trzeba, spoko, wszystko jasne jest.

dzięki Bogu udało się i mogę nadal pisać jako fifi tu, kontynuując, naprawdę dziękuję.

piątek, 12 kwietnia 2024

jak i wcześniej tak i dziś

MUSIAŁAM

nie ma nikogo innego 

nie chcę niczego innego 

to był błąd, niczym i nikim innym już

przepraszam Martuś (patrz! :))

wróciłam

piątek, 15 grudnia 2023

fantazja

pomyślałam, że mogłabym zrobić coś wbrew sobie. sam fakt, że o tym wspominam zaprzeczeniem jest, zresztą wiadomo (nie rozpiszę się za bardzo w tej chwili). mam pozytywne nastawienie, mimo wszystko (przynajmniej dziś). znikam na jakiś czas.

środa, 13 grudnia 2023

cudowny czas

jejku, źle mi, po prostu. nie wiem co robić, nie mam kontroli nad własnym życiem, nad sobą. właściwie to wiem co robić, źle napisałam, tylko że mi się nie chce (?). o bosze, przecież to straszne jest, przerażające, żałosne, śmieszne i głupie, żeby sobie szkodzić bez powodu, tzn. z powodu takiego, że się człowiekowi nie chce nic innego. to jest tragedia, komediodramat to jest.

mam ochotę krzyczeć, rozwalić coś, zniszczyć, rzucić czymś, rozbić coś, zrobić krzywdę jakąś, sobie, komuś, cokolwiek. nie krzywdzę ludzi w sensie fizycznym, spokojnie – gdyby ktoś to przeczytał i uznał, że stanowię zagrożenie jakieś dla otoczenia, to nie, nie bardzo, poza szkodami psychicznymi nikt nie ucierpiał fizycznie w kontakcie ze mną, raczej nie. dla siebie też nie stanowię zagrożenia, w tym sensie przynajmniej, że nie mam skłonności samobójczych, poza tymi zachowaniami, które w gruncie rzeczy samobójstwem na raty są. nie wiem po co o tym piszę w ogóle. po prostu mi źle.