ok, to chyba było tak (co doprowadziło do tego co dziś). na początku jakaś myśl w rodzaju, że on nadal jest, że nie rozpłynął się przecież, nie zniknął, nie umarł. pisze prawie codziennie, co jakiś czas dzwoni, czeka. wiem, że czeka, mówił zresztą, że czeka. wzbudza we mnie czasami takie dziwne uczucie, chyba nigdy nie czułam czegoś takiego. tak w ogóle to chyba też przez coś, przez kogoś, innych ludzi, sama nie wiem, wpływ miało to jakiś na pewno, że dzisiaj odezwałam się. np. poznałam w necie takiego człowieka, w sumie wielu, ale niewielu fajnych, niewielu takich z którymi bym mogła cokolwiek, jednak od czasu do czasu wydaje się, że (...) wydawało się. teraz też zresztą znam ze dwóch fajnych mężczyzn, może więcej, o dwóch myślę akurat, z jednym pisałam nawet dzisiaj. faceci to zboczeńcy w większości, doceniam więc gdy któryś nie jest, chociaż to może być gra, zazwyczaj pewnie jest. zresztą każdy nowy człowiek jest mi obojętny, ja się nie przywiązuję szybko, ludzie muszą być w moim życiu przez lata, bym mogła jakoś przywiązać się, no ale nie o tym chciałam. właściwie to wszystko jest powiązane, wszystko miało jakiś wpływ. no więc taki jeden gość, który przez chwilę wydawał się nawet spoko, i któremu opowiadałam o relacji z R. uznał R. za zboka, w ogóle pdfa, bo mnie zna od dziecka, a sam mi po dwóch rozmowach wyskoczył z takimi tekstami, że aż zatęskniłam za R. (dosłownie), że sobie uświadomiłam jak blisko jest mojego ideału, że to się chyba nie zmieni już, no i włączyło mi się coś, nie wiem jak to nazwać, to chyba coś w rodzaju poczucia winy, coś jak wyrzuty sumienia, właściwie z powodu wszystkiego. z powodu tego w jaki sposób zachowuję się, że go zostawiam, że nie zostawiam, że kłamię, że o nim mówię jakiemuś głupiemu zbokowi, że o nim piszę tu. mam wyrzuty sumienia z powodu wszystkiego co o nim pomyślałam, co poczułam, z powodu wszystkiego co we mnie złe. on jest dla mnie naprawdę kochany, no przekochany jest. wyrozumiały, cierpliwy, delikatny, czuły, opiekuńczy, i kiedy uświadomiłam sobie, że to jest prawdziwe, jakby to było jakieś wielkie odkrycie, to poczułam coś w rodzaju tęsknoty, silną potrzebę natychmiastowego kontaktu, bliskości, wręcz fizycznej bliskości, czułości, dotyku, że chciałabym go poczuć, przytulić się, oddać, wszystko razem, wszystkiego z nim bym chciała. zadzwoniłam, nie odebrał. po jakimś czasie, może po godzinie mniej więcej, oddzwonił. wytłumaczył się ładnie, na pewno szczerze. szczerze przeprosił nie mając za co. ze szczerą troską zapytał się co u mnie, jak się czuję, czy wszystko w porządku. chyba coś mówiłam, nie dokończyłam, przerwałam, zatrzymałam się na chwilę, a on zapytał tak samo jak mi się zdarza od lat (że "cio"). powiedziałam, że chcę by mi pomógł, by mnie zabrał do siebie. możesz się mną zaopiekować, możesz mnie wziąć? – chyba takich słów użyłam dokładnie //co to za tekst "możesz mnie wziąć" (?!) o bosze. nie chodziło mi o seks, zresztą nawet gdyby, to nie określiłabym tego w ten sposób, chcę żeby mnie po prostu zabrał stąd, zabrał gdziekolwiek, zrobił cokolwiek, bo to, co robiłam ostatnio jest złe, bo to, co zrobiłam dzisiaj było złe, bo cokolwiek by nie zrobił, wszystko będzie dla mnie dobre. tak właśnie teraz czuję. wszystko co R. zrobi musi być dla mnie dobre. od sierpnia jest dobrze. od lat przecież tak dobrze nie było, już o tym pisałam gdzieś wcześniej. tylko te "błędy" kilkudniowe, to niewiele, nie jest tragicznie, jest naprawdę ok, było dużo gorzej przez lata. R. wie, że nie jestem (...) ma mnie uratować, heh, nie trzeba myśleć o tym co będzie za długi, dłuuuugi czas, twórz chwilę. sam by mógł mi to powiedzieć przecież – twórz chwile. to jak jego słowa. bardzo jego to jest.
chyba przyjedzie za chwilę. jak długo ja to piszę?
do widzenia, do zobaczenia świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz