rozmawiałam z nią wczoraj (lub przed) i zgodziła się, ale nie o tym, nie o tym chciałam. mnie zdziwiła reakcja moja. wcześniej, dopóki nie usłyszałam jej, dopóki nie mówiła konkretnie do mnie (bo w sumie słyszeć to słyszałam u Z chociażby, u babci, mamy) mi to właściwie obojętne było. no może niezupełnie, ale emocjonalnie przynajmniej jednak ... się kompletnie rozpie*** KOMPLETNIE. trudno mi było powstrzymać łzy, już pod koniec rozmowy prawie że płakałam, chciałam powiedzieć że ją kocham czy coś w tym stylu, pojawiły się jakieś obrazy z dzieciństwa, wspomnienia. rozłączając się rozpłakałam się, w ogóle nie miałam kontroli nad tym, nie potrafiłam się powstrzymać.
ja wiem że na pomoc jakąkolwiek to liczyć nie można, że na poprawę. tzn. poprawi się jedno, a pogorszy drugie i miałam wrażenie że kłamię, że okłamuję ją. no ale mówiłam, że nie ma wyjścia, że "umrzesz niestety, jeśli nie" (co chyba prawdą jest) mimo wszystko mam wyrzuty sumienia.