wtorek, 30 września 2025

plusy były/są takie

prawie cały sierpień (choć sporo z tego to było jeszcze przed) i prawie cały wrzesień, no gdyby nie (...) ale i tak jest lepiej, mimo wszystko. tylko, że ja musiałam odreagować, w końcu tak. chodzi o to, że to jest chyba takie napięcie, że wręcz fizycznie coś się dzieje nie tak. no nie wiem, mam np. stan podgorączkowy, czuję się tak jakbym się przeziębiła, czy coś, ale wątpię by coś mnie brało, nic nie jest mi, poza tym co zawsze.

ładnie się zachował, no ładnie, naprawdę ładnie, ale ja mam chyba dość. coraz bardziej myślę, że mi to nie jest potrzebne, coraz bardziej męczy mnie to i coraz częściej odreagować "muszę", tak być przecież nie może. zresztą z czasem wszystko wraca do punktu wyjścia. nadal nie ma nic ważniejszego od (...) i nigdy nic ważniejszego nie będzie. tzn. być może kiedyś będzie, ale to na serio jest możliwe tylko wtedy, gdybym zupełnie z tym wygrała, po latach na przykład, gdybym już zupełnie nie musiała się starać, może wtedy cokolwiek innego stać by się mogło moim celem, czy źródłem jakiejkolwiek radości. teraz nie. nic takiego się nie stanie. nie przestałam "kochać" R. ale nie wiem czy może pozostać bogiem. nie jest już bogiem chyba. trochę to przykre, chociaż z drugiej strony jakoś bardziej zinternalizowałam to wszystko, tzn. wiem co jest moje, nawet jeśli coś komuś zawdzięczam, coś od kogoś przejełam, czegoś od kogoś nauczyłam się, to przecież niczego nie zmienia, to w sumie zupełnie naturalne – w ten sposób kształtuje się człowiek. nikt nie zastanawia się nad tym, nikt nie mówi: ta cecha, skłonność, zachowanie, cokolwiek, jest od "kogoś", a to jest "moje" //w sensie, że "moje od urodzenia" czy jakie?// to jest bezsens w sumie. jeśli czegoś się nauczyłam od R. to super, na pewno to lepsze niż to, czego się nauczyłam od rodziców na przykład, ale to nie znaczy, że "nie jest to moje", albo że mam za to komuś dziękować do końca życia na kolanach. chociaż jest we mnie jakaś potrzeba, mimo wszystko...

dobra, na razie tyle wystarczy.

piątek, 26 września 2025

księżyc

tak więc pozwoliłam sobie na to by się złamać, co samo w sobie nie ma żadnej chwały, tylko niewygodny dźwięk pękających myśli, które świszczą w uszach jak elektroniczny dźwięk alarmu (...) i to dziwne uczucie ulgi, gdy do ascezy dodaje się bezsilność, ta mieszanka przeciwnych seksualności, które przeplatają się we mnie, burząc wszystkie wartości, jakie do tej pory wzniosłam ku czci chyba, ku chwale.
myślę sobie: brawo, przecież i tak ponoszę pełną winę za to, co zrobiłam, co nie miało większego sensu, co kazało stoczyć się w otchłań, poddać się.
nie było już pokoju, tylko chaos ogniem się leje jak tania whisky w ładnej szklance, a ja biorę ostatni łyk, i czuję, że tym razem mogę sobie odpuścić, że nagle, w obliczu nieuchronności tego stanu, staję się bezbronna jak liść na wietrze; czyż to nie wspaniałe? nie, nie czuję tego ciężaru, przynajmniej nie w tej chwili. nie ma żadnego ciężaru. bosze...

jednak budzi się we mnie kolejne pragnienie, by spojrzeć na to wszystko bez uprzedzeń, z dystansem, co staje się wyzwaniem, które pociąga za sobą ciężar rozczarowania. z każdym dniem czuję, jak ból ewoluuje w coś więcej, jak olśniewająca perspektywa staje się metaforą dawnego ja, skrywanego gdzieś tam głęboko, z tymi wszystkimi marzeniami, pokusami, planami i lękami, które mieszają się ze sobą tak pięknie, że zapominam czasami jak bardzo nie istnieję.

********

nie wiem co mam myśleć
nie wiem co on myśli
nie wiem czego chcę
za to wiem czego nie chcę
chyba

wtorek, 23 września 2025

bardzo nie tak

nikogo nie kocham, chyba mam coś z głową. tj. jasne że mam, to nic nowego, żadne wielkie odkrycie, ale nie chodzi mi o zaburzenia w sensie tego co oczywiste, chodzi mi o to co czuję – o głębię tego co czuję, albo raczej o brak tego, co powinnam czuć. //można mówić, że coś się powinno, jeśli o uczucia chodzi?// to, co ja czuję to jest wstyd pisać. wolałabym chyba by coś się stało, tzn. że jemu, że z nim, bo chciałabym odpocząć, nie zmuszać się już, pozbyć się tej obsesyjnej konieczności bycia, nieustannej kontroli. nie potrzebuję realnego człowieka, jego ciała, jego dotyku, w ogóle fizycznej obecności, ja potrzebuję symbolu – boskiej figury, której mogłabym zaufać bez lęku, i nie człowieka chcę kochać, a boga. 

nie wiem właściwie, to zmienne. jesu, wstyd mi za to co napisałam. niczego złego jemu nie życzę, tylko że ja się boję, że stracę boga, że ojca... tak na marginesie: ostatnio jedna z tych jego "wielbicielek" uznała mnie za jego córkę i usłyszałam z tysiąc komplementów przy okazji :) a tak w ogóle, to on na serio miał córkę. tzn. to już dorosła kobieta, ale tak jakoś przypomniało mi się. nie wiem czy utrzymują jakiś kontakt w ogóle...

sobota, 20 września 2025

już w domu

taaa, te kobiety. głupie baby. nie chodzi o to, że jestem zazdrosna, zresztą nie mam o co, o kogo, po co, w ogóle nie ma powodu, tylko że są głupie. poza tym to chyba bardziej obsesja, tzn. coś anankastycznego, obsesyjnego, nie wiem, taka potrzeba kontroli. męczące to jest. w dupie mam te kobiety, na serio, jakieś stare idiotki. tylko że ja to muszę sprawdzać, kontrolować, wiedzieć. w ogóle bezsens, jesu. chyba są ze cztery. tzn. ja gdzieś ze trzy lub cztery widziałam, może być więcej, może są i takie których nie spotkałam. denerwuje mnie też w nim to, że taki jest sztucznie miły do tych starych bab. w ogóle ma takie zachowania sztucznie przesłodzone, takie jakieś... nie wiem, z czymś mi się to kojarzy, ale w tej chwili nie potrafię powiedzieć z czym. chociaż się zdarza że jest wredny, sarkastyczny taki jak kiedyś, jak dawniej. np. to gdy jechaliśmy już z powrotem i wszystkich obsmarował tak ślicznie jak chwilę wcześniej uśmiechał się. w sumie nie lubię też jak się tak uśmiecha. wielu zachowań nie lubię.

no nie, może nie, że wielu zachowań, ale trochę by się znalazło. ja bym mogła się tego uczepić, znaleźć więcej, w tą stronę iść, bo gdzieś tam mam świadomość że to ode mnie zależy wszystko. ja bym kogoś innego prawdopodobnie już dawno zdewaluowała, a tutaj nie chcę, nie mogę, chodzi przecież o mnie, nie o niego, pisałam już. może później to rozwinę bo teraz wróciliśmy i piliśmy, ale to było trochę i wcześniej. tylko że chyba mi się nie chce myśleć nad tym w tej chwili. no i jeszcze ta muzyka! normalnie można pier*olca dostać jak się czegoś takiego słucha non stop ;D nie no, ja po prostu nie słucham radia właściwie nigdy. tzn. słucham muzyki oczywiście, ale nie żeby włączyć radio i żeby tak rąbało byle co. to jest tragedia dla mnie. ja wiem że ludzie mają różny gust, ale tutaj jest na serio kiepsko u niego. nawet tak się dziwiłam, myślałam sobie, że jak to możliwe w ogóle by mądry człowiek słuchał tak beznadziejnej muzyki. wszyscy inni, ci których kochałam, słuchali lepszej muzyki, naprawdę. ja mogę czegoś nie lubić osobiście, ale jakoś obiektywnie doceniać, tutaj się nie da zupełnie. 

a! była taka jedna piosenka którą lubiłam kiedyś – że kawałek "od niego" – lata temu, gdy byłam dzieciakiem. tzn. już wtedy miałam bardzo inny gust, ale mimo wszystko coś tam mi się spodobało. mówiłam to jemu, pytałam czy pamięta tą piosenkę, bo ja tak nie do końca, pamiętam jakieś urywki, że coś było o dzieciach, może w tekście, może w teledysku, chyba był też deszcz. no ale nie doszliśmy do tego co to za piosenka //tzn. ona też była beznadziejna, żeby nie było że jakaś lepsza ;) no ale wtedy podobała mi się.

no dobra. mimo wszystko fajnie było, tylko że mi się wydaje, że jestem zmęczona. no teraz to nie wiem, bo teraz nie czuję. kocham w nim trochę nadal. nie chcę nie kochać. potrafi być wredny, chyba też pisałam, to akurat urocze, bo to jak próbuje być uroczy to akurat nie – to przerysowane, sztuczne, narcystyczne, na pokaz, i dla tych bab zresztą głupich, z których sam się później śmieje. śmieszne, że doceniam to co złe. tylko w tym przypadku, bo tak ogólnie to nie. no ale ma też plusy, ma zalety – dużo. 

jestem ważna. mówi do mnie inaczej niż do innych. inaczej patrzy. inaczej traktuje. tylko że on nic o mnie nie wie, bo teraz już chyba mało, może nie nic, ale mało. są różnice w relacjach, tych realnych i wirtualnych. on wie takie rzeczy, o jakich nie wiedzą inni – chociażby podstawowe informacje, np. adres zamieszkania, nazwisko i wiek, bo tak sobie pomyślałam, że jednak mało kto tyle o mnie wie ;D kłamałam każdemu zawsze i wszędzie. no ale gdybym miała jumu tego bloga pokazać, to bym chyba umarła ze wstydu, na serio. przecież tu tyle prawdy jest //nie wspominając już o tekstach o nim, no ale...

czwartek, 11 września 2025

tu czai się

...strach.

strach prowadzi mnie do progu, nie ma murów, które by obroniły mnie przed tą kaskadą lęku, co skręca się niczym żmija atakująca bez ostrzeżenia, z gardłem pełnym jadu pokusy. kto to jest, chcący mnie dotknąć? chcący mnie objąć? mówiący o spokoju? mówiący o bezpieczeństwie? o bliskości? miłości? tak, brakuje mi poczucia bezpieczeństwa, bliskości i miłości, tylko, że samotność smakuje mi bardziej, jak wino z chorym zapachem, i odruchowo wracam do (...) a zresztą to jakieś mizerne spektrum, które sprawia, że czuję się całkiem żywa. wystarczająco (?!) żywa. hej, no nie kłam już.

//"kocham" te same osoby od lat. nie wiem na ile to prawdziwe i co to dokładnie znaczy. można kochać kilka osób jednocześnie i każdego właściwie tak samo? tzn. są jakieś tam różnice na pewno, chociażby przez sam fakt, że to różni ludzie, ale to chyba jedyna różnica właśnie – różnica w odbiorze poszczególnych osób, poszczególnych relacji, ale w samym stosunku emocjonalnym niekoniecznie już.

rozmawiałam z (...) w sumie o trzech osobach. tęsknię za dwiema z nich, tym bardziej gdy pojawiła się trzecia. pierwsza, znaczy się – on przecież pierwszy był. śmieszne, że odkąd jest, tym bardziej tęsknię za innymi. myślałam o tym by odezwać się do kogoś, i nawet miałam taki zamiar, prawie plan. no tak, chyba plan, właściwie mam nadal. stało się coś, co wzmocniło we mnie poczucie, że mogę. zielone światełko zapaliło się gdzieś. zresztą powinnam, ja wiem. nawet nie chcąc czegokolwiek, niczego, powinnam chyba. 

za to do drugiej z tych osób nie powinnam, niestety.

zauważyłam, że ludzie nie patrzą w moje oczy, chyba boją się spojrzeć na dowód, że bez względu na wszystko, ja będę ich mordercą. mordercą jestem przecież i nie odczuwam ani wstydu, ani litości, a każde zdanie, które wygłaszam, brzmi jak krew przelana na ziemię. przerażająca prawda, że jestem śmiercią – cichą latarnią, która prowadzi do dołu pełnego ciemności. ciemność, nicość, nicość i ciemność. jakże się cieszę tym widowiskiem, tą bezwzględną grą, w którą wszyscy zostali wciągnięci, ale mało kto rozumie zasady.

może gdzieś w tym piekielnym zamęcie, w tej absurdalnej spirali, odnajduję tragiczne piękno bycia, potykając się o marzenia, które nigdy nie miały prawa zaistnieć. nie no, zaistniały... znaczy miały prawo. masz prawo do życia. może nie wiesz? wiesz?

ps. to są metafory, gdyby ktoś chciał mnie zamknąć za morderstwa ;) nigdy nikogo nie zabiję, każdy sobie sam z tym świetnie poradzi. twoje życie w twoich rękach, albo czyń wolę swą, i takie tam, wiadomo.

********

jednak wytrzymałam.

czwartek, 4 września 2025

bez i sens

idę, jak zawsze, ścieżka się plącze, a ja szukam, jakby coś miało czekać na końcu – jakiś sens, jakiś cel, cokolwiek, co nie jest pustką. tylko, że życie to jakiś żart, mało śmieszny żart, który opowiadamy sobie, by nie wyć. a ja idę, chyba tak naprawdę nawet nie wiedząc po co, nie wiedząc gdzie, ale idę, bo stanąć to pozwolić by lęk mnie połknął, by pustka udusiła. to tak jakby przed samą sobą przyznać, że nie ma nic, że jestem tylko pyłkiem, który przez chwilę wiruje w świetle, a później na zawsze już znika. 

no nie, nie potrafię. nigdy sobie na to nie pozwolę.

moja droga to labirynt, czasem korytarze, ciasne, duszne, gdzie każdy krok to wysiłek, lęk, poczucie winy, bezustanne samooskarżanie. kim jestem? w lustrach widzę jakby siebie, ale to nie do końca ja, to fragmenty, strzępy tego kim miałam być, kim być chciałam. chwilami bywałam, pamiętam te odbicia, gdy szłam ulicami w centrum miasta i byłam jego centrum, w odbiciach luster, w szybach, wszelkiego rodzaju szkłach widziałam boga. 

to zawsze jest zmienne. ludzie patrzą, ich oczy też są jak te szyby, jak porozbijane lustra, w których odbijam się ja – raz piękna, raz mądra, raz potwór, który krzywdzi. chcę być widziana, zawsze chciałam, tylko po co? po co te odbicia, te maski, które zakładam dla innych, albo dla siebie, po co to? by nie zobaczyć pustki? by wypełnić ją czymkolwiek? tylko, że to nie jest cokolwiek. nigdy czymkolwiek nie było.

tęsknię, nie za kimś, nie za czymś, ale za tym "ja", które wierzy, że jest jakiś sens, że istnieje coś więcej. teraz nie wiem już czy jest "coś więcej", poza drogą donikąd, poza tymi dusznymi korytarzami, poza lustrami, które kłamią, i poza głosami, które pytają: kim jesteś? albo po co jesteś? (po co tu przyszłaś i dokąd idziesz?) ale nigdy nie dostają odpowiedzi.

wiem za co kochałam R. spójrz na to, co moje. moje jest cierpienie, mój bezsens, nihilizm. depresyjność jest moja. lęk jest mój. ciemność jest moja. OTO MOJA NATURA.

plus: promyk słońca od R.

wiara, nadzieja, wdzięczność. 

Boże...

najśmieszniejsze, że to się naprawdę zakodowało we mnie tak bardzo, że częścią mnie się stało. tak jakby wbrew temu co we mnie naturalne, co moje. wbrew wszystkiemu, stało się tak samo moje, jak to, co prawdziwie moje. zresztą, co to znaczy? czym jest "prawdziwa" natura człowieka? wszystko jest wyuczone. 

nie mogę przestać go "kochać". bez jego wpływu prawdopodobnie nie byłoby mnie tu. tzn. nie wiem, nie mam pojęcia, nie chcę przesadzać, zbyt dramatycznie to brzmi //o jesu, miłość do dramatów też jest moja akurat ;) tylko, że tak na logikę, gdyby zabrać to, co od niego, jasno widać co by zostało. złożona bym była z ciemności, nie byłoby nic innego. chyba, że w moją naturę wpisane jest poszukiwanie sensu, wiary, nadziei, Boga (i boga). no tak... raczej tak. gdyby nie było R. pewnie byłby ktoś inny, znalazłabym coś/kogoś innego. 

mimo wszystko nie mogę nie być wdzięczna. 

nie mogę.

środa, 3 września 2025

poczucia

gdybym tylko mogła się nią stać, mogłabym "zatańczyć w deszczu łez" i poczuć, jak mnie ta wolność unosi, z samego faktu, że jestem tu, z bezgranicznego dostępu tej właśnie chwili, sprawiając, że każdy krok staje się pełen sensu. a może nie... może to jedynie ciche szepty tego co zniewolone i tak //np. szepty zapraszające do pubu, gdzie tańczę z pyłem własnych ograniczeń.

czasami nie wiem czy już to mówiłam, czy tylko pomyślałam – a może dawno temu ktoś inny, ktoś ważny, pomyślał to za mnie, a dźwięk myśli był tak cichy, że odbił się tylko po wewnętrznej stronie czaszki. później i tak zostaje już tylko echo, wiesz, to, które brzmi jak coś ważnego, ale nie jesteś w stanie przypomnieć sobie znaczenia.