...ale z drugiej strony, patrzcie, BARDZO DUŻO ZROBIŁAM, z wzorami na dywanie osiągnięć podziękowania dla magii za te wszystkie "sprawdzenia", ze spojrzeniem w górę, gdzie coś większego czuwa (mam nadzieję). jest we mnie sporo wdzięczności dla siebie, ale więcej mimo wszystko dla tego, co (...). to chyba sentyment na sznurze wiatru. sznureczku. DZIĘKUJĘ, chociaż przeszłość też jest jakimś dramatem w moim umyśle, bez końca dobrze i źle zamawiająca napotkane rzeczy. dosłownie – zamawiająca.
poniedziałek, 24 listopada 2025
niedziela, 23 listopada 2025
i.tak.
nic nie daje się wypełnić, każda próba kończy się rozsypaniem, jakby moje istnienie miało wbudowaną funkcję samozniszczenia, jakbym była tworem, który wyczerpuje się przez samo bycie. to właściwie nic nadzwyczajnego, każdy człowiek "wyczerpuje się", ale nie w tym rzecz, nie o tym chyba chciałam. jestem winna, wiem czemu winna, za co może ukarałam się, choć sam proces trwa bez końca, bez początku, bez powodu. kocham siebie, mogę to, tamto, siamto, takie sobie kłamstwa powtarzam, jak zaklęcia jakieś, które mają odgonić strach, ale strach jest, zawsze jest, jak oddech, jak serca bicie. zawsze był ze mną, i na zawsze już zostanie. a zresztą... życie to pułapka, w którą wpadamy rodząc się, i nie ma ucieczki, tylko drzwi, które prowadzą do innych drzwi, a one do kolejnych. bzdura akurat, ucieczka zawsze jest. qrwa no! zniszczyłam wszystko kolejny raz //to przekleństwo, wykrzyknik = emocje, czyli kolejne kłamstwo, ozdoba, ja przecież nic nie czuję. serio niewiele w tej chwili. to tylko takie tam przemyślenia, w sumie bez większego znaczenia, choć z celem dość określonym, dla mnie oczywistym. czasami mam wrażenie, że świat naprawdę zbudowany jest z krzywizn, z zakrętów, w które się wchodzi z nadzieją, że coś się zmieni, ale to zawsze ten sam pokój, tylko w innym oświetleniu, czy w jakimś innym wymiarze, ale to te same ściany, ta sama pustka, tylko może okno inne, może z inną firanką, albo może z innym cieniem, który udaje inny kształt. zastanawiam się czasami czy bezsens to miejsce, czy stan skupienia, czy może sposób patrzenia, albo może choroba – taka, która nie boli ciałem, tylko myślą, albo przestrzenią między myślami, i niby można z tym żyć, ale wszystko się rozpływa, rozłazi się, ucieka, rozpada, jakby nici, na których wiszą dni, były przetarte, jakby któryś dzień miał się urwać i już nigdy się nie pojawić, nigdy nie zaistnieć już.
wtorek, 11 listopada 2025
labirynt
być szczęśliwym, że się istnieje to najsubtelniejsza forma złudzenia.
radość i nicość mają ten sam rdzeń.
światło istnieje tylko po to, by cień miał kształt.
życie jest cudem, który nie zna sensu.
wdzięczność to tylko pustki maska.
każdy zachwyt jest zdradą wobec prawdy.
każda rozpacz zdradą wobec życia.
nie ma wyboru między nadzieją a rozpaczą.
jest tylko nieuzasadniona potrzeba bycia.
piątek, 7 listopada 2025
postanowiłam jechać do R.
ok, to chyba było tak (co doprowadziło do tego co dziś). na początku jakaś myśl w rodzaju, że on nadal jest, że nie rozpłynął się przecież, nie zniknął, nie umarł. pisze prawie codziennie, co jakiś czas dzwoni, czeka. wiem, że czeka, mówił zresztą, że czeka. wzbudza we mnie czasami takie dziwne uczucie, chyba nigdy nie czułam czegoś takiego. tak w ogóle to chyba też przez coś, przez kogoś, innych ludzi, sama nie wiem, wpływ miało to jakiś na pewno, że dzisiaj odezwałam się. np. poznałam w necie takiego człowieka, w sumie wielu, ale niewielu fajnych, niewielu takich z którymi bym mogła cokolwiek, jednak od czasu do czasu wydaje się, że (...) wydawało się. teraz też zresztą znam ze dwóch fajnych mężczyzn, może więcej, o dwóch myślę akurat, z jednym pisałam nawet dzisiaj. faceci to zboczeńcy w większości, doceniam więc gdy któryś nie jest, chociaż to może być gra, zazwyczaj pewnie jest. zresztą każdy nowy człowiek jest mi obojętny, ja się nie przywiązuję szybko, ludzie muszą być w moim życiu przez lata, bym mogła jakoś przywiązać się, no ale nie o tym chciałam. właściwie to wszystko jest powiązane, wszystko miało jakiś wpływ. no więc taki jeden gość, który przez chwilę wydawał się nawet spoko, i któremu opowiadałam o relacji z R. uznał R. za zboka, w ogóle pdfa, bo mnie zna od dziecka, a sam mi po dwóch rozmowach wyskoczył z takimi tekstami, że aż zatęskniłam za R. (dosłownie), że sobie uświadomiłam jak blisko jest mojego ideału, że to się chyba nie zmieni już, no i włączyło mi się coś, nie wiem jak to nazwać, to chyba coś w rodzaju poczucia winy, coś jak wyrzuty sumienia, właściwie z powodu wszystkiego. z powodu tego w jaki sposób zachowuję się, że go zostawiam, że nie zostawiam, że kłamię, że o nim mówię jakiemuś głupiemu zbokowi, że o nim piszę tu. mam wyrzuty sumienia z powodu wszystkiego co o nim pomyślałam, co poczułam, z powodu wszystkiego co we mnie złe. on jest dla mnie naprawdę kochany, no przekochany jest. wyrozumiały, cierpliwy, delikatny, czuły, opiekuńczy, i kiedy uświadomiłam sobie, że to jest prawdziwe, jakby to było jakieś wielkie odkrycie, to poczułam coś w rodzaju tęsknoty, silną potrzebę natychmiastowego kontaktu, bliskości, wręcz fizycznej bliskości, czułości, dotyku, że chciałabym go poczuć, przytulić się, oddać, wszystko razem, wszystkiego z nim bym chciała. zadzwoniłam, nie odebrał. po jakimś czasie, może po godzinie mniej więcej, oddzwonił. wytłumaczył się ładnie, na pewno szczerze. szczerze przeprosił nie mając za co. ze szczerą troską zapytał się co u mnie, jak się czuję, czy wszystko w porządku. chyba coś mówiłam, nie dokończyłam, przerwałam, zatrzymałam się na chwilę, a on zapytał tak samo jak mi się zdarza od lat (że "cio"). powiedziałam, że chcę by mi pomógł, by mnie zabrał do siebie. możesz się mną zaopiekować, możesz mnie wziąć? – chyba takich słów użyłam dokładnie //co to za tekst "możesz mnie wziąć" (?!) o bosze. nie chodziło mi o seks, zresztą nawet gdyby, to nie określiłabym tego w ten sposób, chcę żeby mnie po prostu zabrał stąd, zabrał gdziekolwiek, zrobił cokolwiek, bo to, co robiłam ostatnio jest złe, bo to, co zrobiłam dzisiaj było złe, bo cokolwiek by nie zrobił, wszystko będzie dla mnie dobre. tak właśnie teraz czuję. wszystko co R. zrobi musi być dla mnie dobre. od sierpnia jest dobrze. od lat przecież tak dobrze nie było, już o tym pisałam gdzieś wcześniej. tylko te "błędy" kilkudniowe, to niewiele, nie jest tragicznie, jest naprawdę ok, było dużo gorzej przez lata. R. wie, że nie jestem (...) ma mnie uratować, heh, nie trzeba myśleć o tym co będzie za długi, dłuuuugi czas, twórz chwilę. sam by mógł mi to powiedzieć przecież – twórz chwile. to jak jego słowa. bardzo jego to jest.
chyba przyjedzie za chwilę. jak długo ja to piszę?
do widzenia, do zobaczenia świecie.
wtorek, 7 października 2025
szum
wszystko jest takie gęste, jakby powietrze wciągało mnie do środka i czasami myślę, że jeśli się mocno nachylę, to usłyszę jak oddycha. w mojej głowie mieszają się rzeczy, które do siebie nie pasują – śmierć, nowy początek, pęknięta szklanka, śmiech KOGOŚ tam gdzieś dalej. on zawsze śmieje się w dziwnych momentach, jakby wiedział coś, czego nie chcę by wiedział, jakby liczył moje kroki.
mam wrażenie, że ktoś chodzi za mną. nie w sensie fizycznym, ale w środku mnie samej. tak jakby wewnętrzny cień. mówi mi czasem rzeczy, których nie chcę słyszeć; że wszystko jest z góry przegrane, że to, co nazywam życiem, to tylko brudny filtr nałożony na prawdziwe obrazy. filtr tak stary, że wrosłam w niego jak w skórę.
w nocy coś stukało w ścianę. może to rury, może to serce, które próbuje się wyrwać. boję się, że kiedyś to się uda, a wtedy… nie wiem. może w końcu zrobi się cicho. jesu, jak ja bym chciała, żeby w końcu było cicho.
nie chcę umierać, to nie to, nigdy umrzeć nie chciałam. //?!
sobota, 4 października 2025
echo
czasami czuję, że zaraz coś powiem nie tak, że mi się wymsknie, czy coś w tym stylu, a ty spojrzysz inaczej niż zwykle, i że zadasz pytanie, na które nie będę miała odpowiedzi, albo będę miała za dużo odpowiedzi i żadna z nich nie będzie prawdziwa. często zostaję jakby w pół kroku, w jakimś dziwnym zawieszeniu, w pustce między myślą a jej wyrażeniem, a w głowie mam cały szum, całe nadmiary, a kiedy próbuję je uporządkować zostaje tylko cisza, jakby brak odpowiedzi był bardziej prawdziwy niż którakolwiek z odpowiedzi, które mogłabym wymyślić, które możnaby uznać za prawdę. czasami czuję, że zaraz zobaczysz, że jestem poskładana z rzeczy, których bardzo nie chcę pokazać: z wewnętrznego brudu, chaosu, lęku, słabości, ale tej naprawdę słabej, tej bez kontroli, bez maski, bez pozy – z tej słabości, której się wstydzę, której się brzydzę. czasami czuję, że jestem jak zbiór niedokończonych zdań, strzępów historii, wyuczonych odruchów, obronnych mechanizmów, że wystarczy jeden nieostrożny ruch i...
piątek, 3 października 2025
cień czyń coś
...i gówno z takiego zaplanowanego odreagowania, gówno z tego wychodzi. gdybym miała nad tym pełną kontrolę, to problem by po prostu nie istniał, a przecież problem tkwi dokładnie w tym, że pełnej kontroli nie mam. no więc gówno i tyle, jedno wielkie gówno. to nie może być planowane, tzn. może niby planowane być, ale problem w tym, że nie jest w pełni kontrolowane. zresztą chyba wcale nie samo to przynosi ulgę – może na jakimś poziomie tak, ale nigdy do końca. prawdziwa ulga pojawia się wtedy, gdy wszystko zostaje jedną wielką RUINĄ. to właśnie jest prawdziwy cel tego całego mechanizmu: zniszczenie, destrukcja, rozpie*dolenie wszystkiego, rozbicie na drobne kawałki, by poczuć, że coś w końcu się dzieje, albo że nie ma już czego zbierać, nie ma do czego wracać – że trzeba zacząć od nowa, od nowa wręcz narodzić się. dokładnie tak: to ma być ARMAGEDON, a po nim NOWONARODZENIE. oto nowa ja. oto czysta ja. czysta, nowa wersja mnie samej.
to wszystko, dziękuję. nie ma w tym dramatyzmu. tzn. jest to dramat, oczywiście, ale nie z pozycji dramatu teraz piszę, ja piszę z pozycji ULGI.