do zobaczenia za jakiś czas. o qrwa, czy to już?! zniknęły marzenia jak dym w dłoniach, jak papieros dogasający pomiędzy palcami //prawie nie pamiętam czego to jest smak// pozostaje już tylko kołysanie myśli, które galopują, krzyczą i płaczą jednocześnie. ten raj, tak, mój raj, który być może jest tylko mirażem, lustrzanym odbiciem moich pragnień, kpi sobie ze mnie – śmieje się cichutkim, lepkim śmiechem, jakby wiedział, że i tak wrócę. dziękuję, ależ oczywiście że dziękuję, ależ oczywiście że spróbuję jeszcze raz. za każdym miejscem, za każdym rogiem tylko więcej niepokoju, pulsujące światło i... cisza. śmieszne, bo w tym "labiryncie", w nieustannej walce bez celu – jestem, cały czas jestem, choć nie wiem po co, nie wiem kim.
czwartek, 27 listopada 2025
wtorek, 25 listopada 2025
niezbyt
to trochę zabawne, może nawet bardziej niż tragiczne: nie jestem czarnowidzem, nie odsłaniam złowrogiej przyszłości, w całym tym bałaganie psychicznego placu zabaw zastanawiam się nad powodem, dla którego tak łatwo odpuszczam to, co powinno dawać mi skrzydła.
poniedziałek, 24 listopada 2025
ku*** prawie grudzień
...ale z drugiej strony, patrzcie, BARDZO DUŻO ZROBIŁAM, z wzorami na dywanie osiągnięć podziękowania dla magii za te wszystkie "sprawdzenia", ze spojrzeniem w górę, gdzie coś większego czuwa (mam nadzieję). jest we mnie sporo wdzięczności dla siebie, ale więcej mimo wszystko dla tego, co (...). to chyba sentyment na sznurze wiatru. sznureczku. DZIĘKUJĘ, chociaż przeszłość też jest jakimś dramatem w moim umyśle, bez końca dobrze i źle zamawiająca napotkane rzeczy. dosłownie – zamawiająca.
niedziela, 23 listopada 2025
i.tak.
nic nie daje się wypełnić, każda próba kończy się rozsypaniem, jakby moje istnienie miało wbudowaną funkcję samozniszczenia, jakbym była tworem, który wyczerpuje się przez samo bycie. to właściwie nic nadzwyczajnego, każdy człowiek "wyczerpuje się", ale nie w tym rzecz, nie o tym chyba chciałam. jestem winna, wiem czemu winna, za co może ukarałam się, choć sam proces trwa bez końca, bez początku, bez powodu. kocham siebie, mogę to, tamto, siamto, takie sobie kłamstwa powtarzam, jak zaklęcia jakieś, które mają odgonić strach, ale strach jest, zawsze jest, jak oddech, jak serca bicie. zawsze był ze mną, i na zawsze już zostanie. a zresztą... życie to pułapka, w którą wpadamy rodząc się, i nie ma ucieczki, tylko drzwi, które prowadzą do innych drzwi, a one do kolejnych. bzdura akurat, ucieczka zawsze jest. qrwa no! zniszczyłam wszystko kolejny raz //to przekleństwo, wykrzyknik = emocje, czyli kolejne kłamstwo, ozdoba, ja przecież nic nie czuję. serio niewiele w tej chwili. to tylko takie tam przemyślenia, w sumie bez większego znaczenia, choć z celem dość określonym, dla mnie oczywistym. czasami mam wrażenie, że świat naprawdę zbudowany jest z krzywizn, z zakrętów, w które się wchodzi z nadzieją, że coś się zmieni, ale to zawsze ten sam pokój, tylko w innym oświetleniu, czy w jakimś innym wymiarze, ale to te same ściany, ta sama pustka, tylko może okno inne, może z inną firanką, albo może z innym cieniem, który udaje inny kształt. zastanawiam się czasami czy bezsens to miejsce, czy stan skupienia, czy może sposób patrzenia, albo może choroba – taka, która nie boli ciałem, tylko myślą, albo przestrzenią między myślami, i niby można z tym żyć, ale wszystko się rozpływa, rozłazi się, ucieka, rozpada, jakby nici, na których wiszą dni, były przetarte, jakby któryś dzień miał się urwać i już nigdy się nie pojawić, nigdy nie zaistnieć już.
wtorek, 11 listopada 2025
labirynt
być szczęśliwym, że się istnieje to najsubtelniejsza forma złudzenia.
radość i nicość mają ten sam rdzeń.
światło istnieje tylko po to, by cień miał kształt.
życie jest cudem, który nie zna sensu.
wdzięczność to tylko pustki maska.
każdy zachwyt jest zdradą wobec prawdy.
każda rozpacz zdradą wobec życia.
nie ma wyboru między nadzieją a rozpaczą.
jest tylko nieuzasadniona potrzeba bycia.
piątek, 7 listopada 2025
postanowiłam jechać do R.
ok, to chyba było tak (co doprowadziło do tego co dziś). na początku jakaś myśl w rodzaju, że on nadal jest, że nie rozpłynął się przecież, nie zniknął, nie umarł. pisze prawie codziennie, co jakiś czas dzwoni, czeka. wiem, że czeka, mówił zresztą, że czeka. wzbudza we mnie czasami takie dziwne uczucie, chyba nigdy nie czułam czegoś takiego. tak w ogóle to chyba też przez coś, przez kogoś, innych ludzi, sama nie wiem, wpływ miało to jakiś na pewno, że dzisiaj odezwałam się. np. poznałam w necie takiego człowieka, w sumie wielu, ale niewielu fajnych, niewielu takich z którymi bym mogła cokolwiek, jednak od czasu do czasu wydaje się, że (...) wydawało się. teraz też zresztą znam ze dwóch fajnych mężczyzn, może więcej, o dwóch myślę akurat, z jednym pisałam nawet dzisiaj. faceci to zboczeńcy w większości, doceniam więc gdy któryś nie jest, chociaż to może być gra, zazwyczaj pewnie jest. zresztą każdy nowy człowiek jest mi obojętny, ja się nie przywiązuję szybko, ludzie muszą być w moim życiu przez lata, bym mogła jakoś przywiązać się, no ale nie o tym chciałam. właściwie to wszystko jest powiązane, wszystko miało jakiś wpływ. no więc taki jeden gość, który przez chwilę wydawał się nawet spoko, i któremu opowiadałam o relacji z R. uznał R. za zboka, w ogóle pdfa, bo mnie zna od dziecka, a sam mi po dwóch rozmowach wyskoczył z takimi tekstami, że aż zatęskniłam za R. (dosłownie), że sobie uświadomiłam jak blisko jest mojego ideału, że to się chyba nie zmieni już, no i włączyło mi się coś, nie wiem jak to nazwać, to chyba coś w rodzaju poczucia winy, coś jak wyrzuty sumienia, właściwie z powodu wszystkiego. z powodu tego w jaki sposób zachowuję się, że go zostawiam, że nie zostawiam, że kłamię, że o nim mówię jakiemuś głupiemu zbokowi, że o nim piszę tu. mam wyrzuty sumienia z powodu wszystkiego co o nim pomyślałam, co poczułam, z powodu wszystkiego co we mnie złe. on jest dla mnie naprawdę kochany, no przekochany jest. wyrozumiały, cierpliwy, delikatny, czuły, opiekuńczy, i kiedy uświadomiłam sobie, że to jest prawdziwe, jakby to było jakieś wielkie odkrycie, to poczułam coś w rodzaju tęsknoty, silną potrzebę natychmiastowego kontaktu, bliskości, wręcz fizycznej bliskości, czułości, dotyku, że chciałabym go poczuć, przytulić się, oddać, wszystko razem, wszystkiego z nim bym chciała. zadzwoniłam, nie odebrał. po jakimś czasie, może po godzinie mniej więcej, oddzwonił. wytłumaczył się ładnie, na pewno szczerze. szczerze przeprosił nie mając za co. ze szczerą troską zapytał się co u mnie, jak się czuję, czy wszystko w porządku. chyba coś mówiłam, nie dokończyłam, przerwałam, zatrzymałam się na chwilę, a on zapytał tak samo jak mi się zdarza od lat (że "cio"). powiedziałam, że chcę by mi pomógł, by mnie zabrał do siebie. możesz się mną zaopiekować, możesz mnie wziąć? – chyba takich słów użyłam dokładnie //co to za tekst "możesz mnie wziąć" (?!) o bosze. nie chodziło mi o seks, zresztą nawet gdyby, to nie określiłabym tego w ten sposób, chcę żeby mnie po prostu zabrał stąd, zabrał gdziekolwiek, zrobił cokolwiek, bo to, co robiłam ostatnio jest złe, bo to, co zrobiłam dzisiaj było złe, bo cokolwiek by nie zrobił, wszystko będzie dla mnie dobre. tak właśnie teraz czuję. wszystko co R. zrobi musi być dla mnie dobre. od sierpnia jest dobrze. od lat przecież tak dobrze nie było, już o tym pisałam gdzieś wcześniej. tylko te "błędy" kilkudniowe, to niewiele, nie jest tragicznie, jest naprawdę ok, było dużo gorzej przez lata. R. wie, że nie jestem (...) ma mnie uratować, heh, nie trzeba myśleć o tym co będzie za długi, dłuuuugi czas, twórz chwilę. sam by mógł mi to powiedzieć przecież – twórz chwile. to jak jego słowa. bardzo jego to jest.
chyba przyjedzie za chwilę. jak długo ja to piszę?
do widzenia, do zobaczenia świecie.
wtorek, 7 października 2025
szum
wszystko jest takie gęste, jakby powietrze wciągało mnie do środka i czasami myślę, że jeśli się mocno nachylę, to usłyszę jak oddycha. w mojej głowie mieszają się rzeczy, które do siebie nie pasują – śmierć, nowy początek, pęknięta szklanka, śmiech KOGOŚ tam gdzieś dalej. on zawsze śmieje się w dziwnych momentach, jakby wiedział coś, czego nie chcę by wiedział, jakby liczył moje kroki.
mam wrażenie, że ktoś chodzi za mną. nie w sensie fizycznym, ale w środku mnie samej. tak jakby wewnętrzny cień. mówi mi czasem rzeczy, których nie chcę słyszeć; że wszystko jest z góry przegrane, że to, co nazywam życiem, to tylko brudny filtr nałożony na prawdziwe obrazy. filtr tak stary, że wrosłam w niego jak w skórę.
w nocy coś stukało w ścianę. może to rury, może to serce, które próbuje się wyrwać. boję się, że kiedyś to się uda, a wtedy… nie wiem. może w końcu zrobi się cicho. jesu, jak ja bym chciała, żeby w końcu było cicho.
nie chcę umierać, to nie to, nigdy umrzeć nie chciałam. //?!