niedziela, 17 listopada 2024

siebie i sobie

WIDZĘ! 

wiem za czym tęsknię i czego mi brakuje i jest to do urzeczywistnienia jeszcze w tym roku, o ile się postarasz, o ile postaram się.

tak niewielu ludzi zaspokaja moje potrzeby... żadne głębsze, nie, nie te, a te najbardziej płytkie, choć może jedne z podstawowych moich. może chodzi też o prawdopodobieństwo zaspokojenia, pisałam o tym ostatnio i tu, o odpuszczaniu sobie tego, czego osiągnięcie wydaje się zbyt trudne, mało prawdopodobne, a te wyższe, głębsze potrzeby takimi są właśnie – zbyt trudnymi do zaspokojenia. podobno to nawet zdrowe jest: wyzbycie się nierealnych celów i pragnień. niespełnienie równoznaczne jest przecież z niezaspokojeniem, a poczucie niezaspokojenia z cierpieniem. dobrze więc jest mieć marzenia, które z dużym prawdopodobieństwem da się spełnić, zrealizować, osiągnąć cel. to u mnie dość naturalny proces, przechodzenie z celu niezbyt realistycznego w realistyczny jak najbardziej, to przekształcanie o którym pisałam to forma obrony na pewno. jakkolwiek by na to nie patrzeć jest to plus. najprościej: plusem jest to, co działa. w przeciwieństwie do wielu ludzi z problemami osobowościowymi ja nie wpadam w poważne stany depresyjne, nie wyobrażam sobie nawet bym mogła w stanie obniżonego nastroju funkcjonować dłużej, pewne moje mechanizmy obronne włączają się z automatu wręcz dużo wcześniej, tj. PRZED świadomym doświadczeniem pewnych stanów emocjonalnych, tych najbardziej niekomfortowych oczywiście. są to mechanizmy mniej lub bardziej zdrowe, lub może lepiej "mniej lub bardziej niezdrowe", mimo wszystko skuteczne. 

jakie to przykre, ja wiem, że nie pozwalam sobie poczuć (...) czasami tylko chwilowo, dosłownie przez chwilę czuję i ulotne to tak bardzo, że prawie niemożliwe do uchwycenia, do przypomnienia sobie chwilę po. smutne jest to, że nigdy nikt mnie nie zrozumie, nigdy na to nie pozwolę i nigdy się do nikogo nie zbliżę, nigdy nie otworzę się na... i nie, teraz też nie czuję. to tylko opis, bezemocjonalny zupełnie. nastawienie mam dobre, na czymś innym skupiona jestem, coś innego przecież moim celem jest. 

chyba nikogo szczerze nie lubię, wszyscy są jedynie potencjalnymi zaspokajaczami najpłytszych moich potrzeb, których też zresztą w większości zaspokoić nie potrafią. wszyscy dążą do czegoś zupełnie innego niż ja. 

niedziela, 3 listopada 2024

przedczas

właściwie to wiedziałam że się nie uda. trudno mi odnaleźć się w sytuacjach na które nie mam wpływu, nieplanowanych, niechcianych, a że sposoby na ucieczkę, odcięcie się, przerwę, mam wyuczone, niezmienne, stałe, to jasne było, łatwe do przewidzenia, co zrobię, w jaki sposób uspokoję się. tak w ogóle to pomyślałam sobie teraz: to jest horror, Marta, wiesz? są gorsze na pewno, o wiele straszniejsze, sama zresztą zawsze uciekałam od postrzegania swojego życia w sposób tak... pesymistyczny (słowo być może nieodpowiednie, wydaje mi się że istnieje bardziej adekwatne, ale napisałam takie jakie mi pierwsze przyszło do głowy). to trochę śmieszne nawet, tzn. wydaje mi się że nietypowe dla ludzi z problemami (wszelkimi ogólnie "emocjonalnymi" – niech będzie). nietypowe jest to, że ja nie jestem czarnowidzem, nie jestem pesymistką, nie jestem zdecydowanie. przy całej swojej zje*anej konstrukcji psychicznej to naprawdę dziwne, rzadko spotykane, choć to wielki PLUS oczywiście. z drugiej strony to ja odpuszczam sobie to, na czym powinno zależeć mi, czy nawet to, na czym mi wcześniej zależało, przekierowując uwagę... chociaż to że uwagę to jedno (oczywiste to zresztą), ale chodzi mi też chyba o zastępcze cele, tj. odpuszczam sobie to, w czego realizację (osiągnięcie) nie wierzę już i zastępuję to celem innym zbliżonym, który pokrętnymi drogami zaspokoi w pewnym stopniu te same potrzeby. można więc powiedzieć, że w jakimś sensie poddaję się, ale nie odczuwając (?) porażki, przegranej. tak jakby to się działo samo, tzn. jest to na pewno świadome (przecież piszę o tym teraz), ale nie do końca jest to moja świadoma decyzja w danej chwili, w czasie określonym, w tym sensie, że ja nie myślę nagle, że odpuszczam sobie jakiś cel bo nie wierzę już w jego urzeczywistnienie – nie ma tego w mojej świadomości, nie zapisuje się w mojej głowie taka myśl, że "porzucam z przykrością marzenie", że poddaję się, czy że co gorsza przegrałam. to jest inny proces zupełnie, inna droga, jakieś powolne przekształcanie (tak bym to chyba określiła) danego celu w inny, ale zbliżony, pokrewny. dlatego to nie jest też zmiana dosłownie, a przekształcanie właśnie; to nie jest wielki przeskok na coś niepowiązanego, na byle co zastępczego, innego, ale poprawka, edycja celu, retusz jakiś. to jest niby to samo prawie, ale jednak staje się to jakby mniejsze, coś zostaje z danego celu odjęte, by wizja celu osiągnięcia była nadal realistyczna, i/lub bym nie musiała się osiągnięcia danego celu bać (?). prawdopodobnie wcześniejsze wersje okazywały się być zbyt stresujące, zbyt obciążające psychicznie/emocjonalnie, lub z czasem z różnych, najczęściej subiektywnych, powodów osiągnięcie ich stawało się zbyt nierealne, niemożliwe prawie. co nie znaczy, że nie uciekam od tego co możliwe do osiągnięcia. przez lata uciekałam od tego, o czym niby marzyłam. to wszystko nie jest żadnym wielkim odkryciem, ja o tym od zawsze wiem, no ale tak jakoś mi przyszło do głowy, chyba pierwszy raz opisałam to. zmieniając trochę temat, tzn. to jest to samo, bo w tych samych ramach czasowych się mieści – BARDZO DUŻO ZROBIŁAM jednak, więc mam też powody do dumy, radości – wszystko co zamierzałam w tym roku "sprawdzić" sprawdziłam, choć "musiałam" odreagować (wiadomo). wyniki dobre. BARDZO DOBRE. jestem wdzięczna sobie w jakimś stopniu, chociaż w stopniu zdecydowanie większym czemuś nade mną, jak zawsze. jak zawsze też DZIĘKUJĘ. to był ostatni dzień z tych "planowanych złych" więc dobry w jakimś sensie. wszystko jest dobre w jakimś sensie. jestem dobrej myśli. to idę...

poniedziałek, 14 października 2024

jesienne szsz...

no i boję się, jest zbyt ciemno. nie znaczy to oczywiście, że nie spróbuję, bo przecież spróbować muszę. nie znaczy to, że się poddam, lub że odpuszczę sobie starania. niestety to niemożliwe jest. stety. to bez znaczenia. bez znaczenia wszystko. wiem przecież w czym problem i dostrzegam swój błąd. dostrzegam błąd ostatni, jak i tysiące innych – "nibyinnych" podobnych, wcześniejszych. wiem też co zrobić powinnam. 

PROBLEMEM JEST TO, CZEMU NADAŁAŚ ZNACZENIE. 

nie karm tego już, błagam.

tak ogólnie to jest lepiej. trochę lepiej mi.

sobota, 14 września 2024

o.p.k. 3

mówiła też że babcia (nasza) była dla niej jak matka. no to poszła do "mamy" (to samo zresztą pomyślałyśmy – ja z mamą moją – gdy rozmawiałyśmy po pogrzebie).

piątek, 13 września 2024

o.p.k. 2

...i gdyby był to pogrzeb kogoś innego to prawdopodobnie K. by tam stała ze mną. tzn. chodzi mi o to, że głównie na mnie by skupiła swoją uwagę, że wśród tych wszystkich ludzi to właśnie mnie by szukała wzrokiem, to w moją stronę by szła. prawdopodobnie głównie ze mną by rozmawiała, głównie ze mną by spędziła ten czas. oczywiście pomijam w tej chwili jej najbliższą rodzinę, myślę raczej o sympatii do obcych-bliskich, zresztą w tego rodzaju grupowych spotkaniach idzie się zazwyczaj w stronę tychże właśnie, z powodu niezbyt częstego kontaktu, bo przecież z członkami najbliższej rodziny ma się z reguły kontakt na co dzień.

...i byśmy poszły zapalić jak dawniej gdy przyjeżdżałam do cioci będąc nastolatką. chyba właśnie to chciałam wczoraj napisać, że K pozostała w moich wspomnieniach tą właśnie sprzed lat i że (...) sama nie wiem, chyba tyle. 

po prostu z tych wszystkich "obcych bliskich" K była kimś więcej, prawie członkiem rodziny. mówiła chyba kiedyś, że jestem dla niej jak córka i chyba tak mniej więcej traktowała mnie. poza tym miałyśmy też wiele wspólnego z powodu problemów psychicznych, to oczywiste; sporo naszych rozmów dotyczyło tematów typu: odwiedzeni psychiatrzy, zaliczone psychotropy itp ;D 

tak było.

czwartek, 12 września 2024

o.p.k.

z reguły nie chcę ich wszystkich widywać, ale zauważyłam też coś, co chyba też regułą jest – prawie zawsze gdy już do jakichś spotkań dochodzi ja się w tym bardzo dobrze odnajduję. właściwie to powiedzieć mogę nawet, że w praktyce wszelkie takie "imprezy" poprawiają mi humor na jakiś czas. wszyscy ci ludzie – ci, z którymi kontaktu mieć nie chcę, lub w ostateczności, najrzadziej – z reguły cieszą się na mój widok, wszyscy lubią mnie. lubią mnie szczerze, to na pewno, to się czuje przecież. zresztą ja ogólnie jestem lubiana raczej. nie no, nie raczej – na pewno. niewielu ludzi nie lubi mnie. jeśli ktoś mnie kiedykolwiek nie lubił to raczej z powodu odbicia/odwzajemnienia tego co w stosunku do tej osoby wysyłałam ja. nigdy nikt mnie nie znielubił tak po prostu "sam z siebie" a przynajmniej sobie takiej sytuacji nie przypominam, ewentualnie nie wiem o tym, ale to mało prawdopodobne, jw. (sympatie wszelkie i antypatie są raczej łatwo wyczuwalne). 
no ale wracając do tego co dziś: tak więc "ucieszyłam" się widząc tych wszystkich ludzi, znajomych bliższych i dalszych, niektórych znajomych z widzenia jedynie, i nieznajomych zupełnie, to chyba nawet bez większego znaczenia, nie wiem. chociaż ten sentyment do ludzi których głównie z dzieciństwem kojarzę, jak L np. jak ją zobaczyłam to się uśmiechnęłam, na tyle szczerze na ile potrafię, ona na pewno się uśmiechnęła szczerze :) chyba zresztą pierwsza. L. zresztą ma w sobie ten sam urok co zawsze, jest urocza i śliczna pomimo wieku, niezależnie od wieku, pomyślałam sobie że pewnie będę taka na starość, lub że bym była może jeśli dożyję, i jeśli się emocjonalnie ogarnę bardziej, psychicznie. no może. coś miałyśmy wspólnego zawsze. przecież. przecież. zawsze. ja z L. (któż jej nie lubi? nie można chyba) podobnie jak z K. zawsze i przecież. ona w moich oczach, w mojej głowie, we wspomnieniach to nadal (...) no tak, może kiedyś. innym razem. mogłabym poświęcić jej więcej czasu. mogłabym, chociaż innym nie poświęciłam. wystarczy na dzisiaj, na teraz. muszę spać bo jutro. NO.