Chyba wczoraj lub przedwczoraj śnił mi się R - że po latach spotkałam go przez przypadek. Od lat chyba nie śnił się mi, nie wydaje mi się też bym ostatnio o nim myślała. Właściwie nic szczególnego w tym śnie nie wydarzyło się, nie wiem nawet czy odezwaliśmy się do siebie choć słowem, raczej nie. Samo uczucie pamiętam, to we śnie, jak niegdyś realne, którego zresztą nie potrafię opisać słowami. Nieważne, tak tylko wspomnieć chciałam.
Nie no, jednak ważne. Nie wspominałabym o tym gdyby ważne nie było. Sam fakt, że wrócił, że pojawił się. Chodzi mi o to, że to jakiś znak, być może, no i że nie może być to znak zły, bo ON był przecież jednym z niewielu dobrych ludzi w moim życiu, tzn. może inaczej, bo to niekoniecznie obiektywna prawda - to raczej moja subiektywna prawda. Pomijam "dobroć" jego jako jednostki, czy dobroć jego dla innych ludzi, dla ogółu, to nieważne zupełnie jest i nie o tym ja; ja piszę o sobie przecież. On był dla mnie dobrem, był moim indywidualnym DOBREM, był emanacją boga wręcz.